10 lipca 2012

Przeciwnicy in vitro posługują się kłamstwem i insynuacjami

W walce z in vitro misyjni dziennikarze spod znaku Frondy i wpolityce.pl tworzą swoistą religię kłamstwa i pomówień. Publikują niesprawdzone dane i informacje niepoparte żadnymi źródłami, tworzą mit zabójców z klinik leczenia niepłodności (lekarze i rodzice). Słowa Michała Karnowskiego w TOKfm, że w Polsce mamy do czynienia z wolną Amerykanką – czyli, że „można wziąć szufelkę i wyrzucić ludzkie zarodki na śmietnik”, to przejaw skrajnej już nie tylko głupoty, ale przede wszystkim ignorancji. Zatrważająca jest nawet nie tyle szkodliwość kłamstw, które z dużą łatwością wypowiadają Karnowski czy Terlikowski. To, co przeraża najbardziej, to że kłamią świadomie nie bacząc na prawdę.
Przeciwnicy in vitro podają liczby. To ma ich uwiarygodniać. Terlikowski pisze dla Rzeczypospolitej, że aby powstało jedno życie z procedury in vitro musi średnio zginąć dwadzieścia zarodków, dwadzieścia istnień ludzkich. Skąd on bierze te liczby? Z jakich klinik, z jakich badań? Tego nie wiadomo. Średnia z kosmosu, którą się posługuje tworzy kolejny obraz mający uwiarygadniać tezę o nieetycznym dawaniu życia za wszelką cenę. Po trupach – jak zgrabnie to ujął. W podobnym tonie wypowiada się lider opozycji, Jarosław Kaczyński. I o ile słowa Terlikowskiego można traktować jak sen wariata i nie zwracać uwagi, o tyle słowa Kaczyńskiego budzą strach. Poważny polityk przyrównujący in vitro do aborcji być może z początku śmieszy, jednak biorąc pod uwagę możliwość realnego wpływu na kształt prawa jego formacji w naszym kraju – przestaje bawić. Skądinąd przyrównanie sztucznego zapłodnienia do aborcji podczas konferencji w towarzystwie Piechy brzmi trochę przewrotnie. O ile można w ciemno zakładać, że doradca prezesa ds. zdrowia dobrze wie czym jest aborcja o tyle czym jest in vitro już niekoniecznie. Nie przeszkadza mu to jednak tworzyć i proponować rozwiązania prawne, które są zaprzeczeniem osiągnięć medycyny i stoją w sprzeczności z prawdą i zdrowym rozsądkiem. Prezes PiS mógłby głupot publicznie nie opowiadać, gdyby zdobył się choć na odrobinę wysiłku i przejrzał strony internetowe stowarzyszenia Nasz Bocian czy klinik leczenia niepłodności. Wówczas mógłby znaleźć między innymi taką o to odpowiedź na kłamstwa, które wypowiada:
„Czy metoda in vitro jest wysublimowaną aborcją?
Osoby dotknięte problemem niepłodności to ostatnia grupa społeczna, która poddałaby się zabiegowi aborcji.
Nie ma skutecznych metod oceny potencjału ludzkich gamet, dlatego udaje się poddać zapłodnieniu średnio tylko 60-70% komórek jajowych. Dodatkowo aż ok. 70% zarodków (generalnie, także w tzw. "naturze") jest obarczonych wadami genetycznymi, które uniemożliwiają ich dalszy rozwój.
Przy zapłodnieniu naturalnym szacuje się, że 50-70% poronień to poronienia subkliniczne, czyli takie, gdzie ciąża nie była jeszcze zdiagnozowana. Kobieta traci więc dziecko, nie mając nawet świadomości jego istnienia. Identyczna sytuacja zachodzi w przypadku procedury in vitro.
Statystyki w obu przypadkach są porównywalne, jednak w przypadku ciąży naturalnej nikt nie nazywa poronienia aborcją. Dla osób dotkniętych niepłodnością jest to dyskryminacja.”
Przedstawiciele PiS zaproponowali też okrągły stół w sprawie in vitro. To propozycja chyba tylko po to, aby złagodzić wydźwięk idiotycznej propozycji penalizacji sztucznego zapłodnienia, którą ostatnio przedstawili. Nikt z ludźmi kierującymi się nieprawdziwymi przesłankami, posługującymi się kłamstwami w debacie publicznej nie powinien siadać do stołu negocjacji. W sprawie in vitro nie może być konsensusu. Nie może, jeśli jedna strona proponuje całkowity jej zakaz wychodząc z przesłanek stricte religijnych. Jeśli o leczeniu ma decydować wiara i jedynie przekonanie o tym co jest słuszne a co nie, to z medycznego punktu widzenia tkwić będziemy w średniowieczu. I o ile nie mam nic przeciwko, aby dla ludzi PiS i wspierających ich dziennikarzy za jedyną formę leczenia uznać modlitwę i zioła (jeśli taki będzie ich wybór), o tyle mam poważne wątpliwości czy chcę, aby ich przekonania i wyznanie wiary decydowało o prawie do korzystania z najnowszych technik leczenia.
Przeforsowanie w Sejmie restrykcyjnych projektów zakazujących procedury sztucznego zapłodnienia, wcześniej stowarzyszenia Contra in vitro, obecnie PiSu wydaje się na szczęście mało prawdopodobne. To jednak nie przeszkadza w tworzeniu kolejnego, kłamliwego mitu przez Karnowskiego. Jako przykład dobrego ustawodawstwa podaje rozwiązanie niemieckie. Niestety także w tym przypadku posługuje się niepełną wiedzą. Nie mówi chociażby tego, że w Niemczech nakaz przeniesienia wszystkich zarodków oraz zakaz ich zamrażania przyczynił się do niskiej skuteczności procedury (bardzo niska u kobiet po 35. roku życia), częstych powikłań (liczba ciąż wielopłodowych – przede wszystkim bliźniaczych i trojaczych). Natomiast zarodków nadliczbowych nie ma. Tego typu prawo funkcjonowało także we Włoszech, jednak tam, na szczęście dla osób starających się o dziecko z in vitro, sąd konstytucyjny uchylił zakaz mrożenia zarodków.
Przeciwnicy in vitro często też posługują się w debacie o sztucznym zapłodnieniu argumentem o innych metodach leczenia niepłodności. Wskazują na tzw. naprotechnologię. A to nic innego jak wielkie oszustwo, za pomocą którego zwodzi się i oszukuje ludzi pragnących dziecka. Ta metoda „leczenia” nie jest alternatywą dla in vitro. A przynajmniej nie dla wszystkich. „Naprotechnologia  to metoda diagnozowania i leczenia niepłodności polegająca na prowadzeniu dokładnych obserwacji kobiecego organizmu m.in. śluzu i tworzeniu na tej podstawie indywidualnych wytycznych dla każdej pary. Opiera się na tzw. modelach płodności Creightona. Jest niestety bezradna wobec ok. 60% przypadków niepłodności np. niedrożności lub braku jajowodów czy bardzo małej ilości lub braku plemników. W tych przypadkach jedyną skuteczną szansą na potomstwo jest in vitro.
Metoda ta jest głośno kwestionowana przez lekarzy w tym prof. Szamatowicza – twórcy in vitro w Polsce. Zdaniem profesora naprotechnologia nie wnosi niczego nowego i oryginalnego do diagnostyki i leczenia niepłodności i jest pomysłem Kościoła, na sprawienie wrażenia, że ma alternatywę dla osób walczących z niepłodnością. A ta alternatywa polega na nadaniu naukowo brzmiącej nazwy i poruszaniu się w powszechnie stosowanej wiedzy, tyle że z wykluczeniem działań nieaprobowanych przez Kościół.
Często „leczenie” tą metodą prowadzą nie lekarze, ale przeszkoleni instruktorzy, którzy w arsenale swych metod terapeutycznych mają również wsparcie duchowe i modlitwy.” (cytat za nasz-bocian.pl i novum.com.pl).
I już na sam koniec kolejny mit tworzony przez nawiedzonych, posługujących się kłamstwem dziennikarzy. Setki tysięcy zarodków niszczonych w czasie procedury zapłodnienia pozaustrojowego. To kolejne kłamstwo. Każdy zarodek dla niepłodnej pary jest ważny. Zwykle przyjmuje je wszystkie (podzielone na kolejne transfery). Te zarodki, które giną, zginęłyby tak samo w procesie naturalnym. Nie uśmierca się zarodków. 
W przypadku, gdy para z jakichś powodów nie może przyjąć wszystkich zarodków, przekazuje je anonimowo innej parze do adopcji. W Polsce, zarodki nie są niszczone czy przekazywane do badań a już tym bardziej nie są wykorzystywane w przemyśle kosmetycznym jak sugerował to kiedyś obecny minister sprawiedliwości. Zarodki są bezcenne przede wszystkim dla ich rodziców. Są też nadzieją i szansą dla par, które nie mają możliwości poczęcia biologicznego potomstwa, które pragną zaadoptować zarodek.
Jeżeli istnieją kliniki (być może owi misyjny dziennikarzy mnie kiedyś oświecą i wskażą konkretnie, która czołowa polska klinika leczenia niepłodności niszczy „szufelką do kosza” zarodki), w których na życzenie rodziców można zarodki zniszczyć czy przekazać do badań, należy to koniecznie uregulować. Jednak tego wymaga przede wszystkim zdecydowane wyrzucenie szufelką do kosza „dorobku” pisowskich Talibów i przyjęcie dobrych regulacji prawnych umożliwiających procedurę sztucznego zapładniania i przede wszystkim mrożenie zarodków.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...