22 grudnia 2009

Kto tu kłamie?! Rzecz o cudzie niepamięci

Jeden z wicemarszałków Sejmu reprezentujący rządzącą Platformę, a którego nazwiska nie warto przytaczać, zarzucił Andrzejowi Olechowskiemu kłamstwo. Wypomniał mu, że po wyborach samorządowych w 2002 roku mówił, że nie będzie więcej kandydował. Ten, co nazywa Olechowskiego kłamcą, a który kiedyś reprezentował modernistyczne siły wolnej Polski w ZChNie razem z Markiem Jurkiem i Michałem Kamińskim, zapomniał o kłamstewkach swoich kolegów.

Warto przypomnieć szczególnie jedno, nie dla samej złośliwości, ale dlatego, że kosztuje ono nas, podatników grube miliony. Otóż pamiętam jak w 2005 roku Grzegorz Schetyna w audycji Moniki Olejnik w TV Publicznej zarzekał się, że jego partia nie weźmie złotówki z budżetu państwa. Podobnie mówił Donald Tusk i cała Platforma. Dziś, to malutkie kłamstewko, kosztuje nas wszystkich, bagatela, prawie 40 mln złotych za 2009 rok (bo tyle mniej więcej wyniesie dotacja dla PO). Donald Tusk i Grzegorz Schetyna zapomnieli o swojej obietnicy. Chciałoby się dodać, że nie o jednej.


Ten, którego nazwiska nie warto wspominać, o tym już nie pamięta. A szkoda! W każdym razie jak będzie się bawić na partyjnej Wigilii w Teatrze Wielkim to nie tylko za swoje, ale także za moje pieniądze. Ciekawe czy o tym będzie pamiętał ten, którego pasją są robaki, a którego dotknął cud nie pamięci...przynajmniej obietnic własnych kolegów.

05 sierpnia 2009

Dylemat króla Salomona?!

Sprawa brzucha surogatki Beaty Grzybowskiej zelektryzowała opinię publiczną. W jej sprawie i rodziców dziecka wypowiadają się niemal wszyscy. I trudno się dziwić. Sprawa jest nietypowa i chyba po raz pierwszy, tak wyraźnie obrazuje słabość polskiego systemu prawnego. Pokazuje też jak łatwo zniszczyć ludzkie szczęście nie dbając o dobro dziecka.

Polskie prawo mówi wyraźnie. Matką dziecka jest kobieta, która urodziła dziecko. Wydaje się więc, że sprawa jest przesądzona. Dochodzi jednak problem z rozstrzygnięciem praw ojca i być może matki, bowiem w natłoku informacji prasowych trudno było mi znaleźć rzetelne dane wskazujące czy spermą ojca została zapłodniona komórka jajowa jego małżonki czy też surogatki bądź innej dawczyni. Niezależnie jednak czyja komórka została zapłodniona faktem bezspornym pozostaje decyzja matki zastępczej, że odda dziecko rodzicom. Umowa zawarta między rodzicami a surogatką zakładała, że jej ciało ma być jedynie „hotelem” dla dziecka. Zmiana decyzji przez surogatkę spowodowała de facto lawinę problemów etycznych, prawnych i naraziła mnóstwo ludzi na cierpienie. Bezwzględnie należy uznać, że winny jest polski system prawny, który nie potrafi skutecznie i szybko odpowiedzieć na ludzkie problemy. W szczególności problemy niepłodności i bezpłodności.


W Rosji problem surogatek rozstrzygnięto w sposób prosty i jednoznaczny. Kobieta, która nosi cudze dziecko musi być zdrowa, w odpowiednim wieku, przechodzi liczne badania psychologiczne i dopiero po zakwalifikowaniu przez odpowiednie gremia medyczne może być surogatką. Po zapłodnieniu jest pod stałą opieką medyczną a po urodzeniu, dziecko oddawane jest biologicznym rodzicom. Za usługę jest odpowiednio wynagradzana. Rodziców i dziecka nie ma prawa nigdy poznać ani dowiedzieć się jakichkolwiek o nich informacji. Wszystko to jest uregulowane przez system prawny. Co stoi na przeszkodzie, aby w Polsce przyjąć podobne rozwiązania? Odpowiednie regulacje prawne dawałyby bezpieczeństwo jawności całej procedury a tym samym bezpieczeństwo tych zabiegów. Zabezpieczałyby także interes prawny wszystkich stron. A przede wszystkim interes dziecka.


Sąd, który ma rozstrzygnąć komu przyznać dziecko urodzone przez Beatę Grzybowską, wbrew wielu opiniom, ma moim zdaniem zadanie proste. Powinien przyjąć rozstrzygnięcie jakie podejmowały sądy w innych krajach. I tak np. amerykański wymiar sprawiedliwości w 1985 r. uznał ważność kontraktu zawartego z surogatką i nie pozwolił zatrzymać jej dziecka. Polska surogatka również zawarła umowę na noszenie i urodzenie cudzego dziecka. Wzięła za to pieniądze. Przyjmowała je także w czasie ciąży. Dodatkowo, jest obciążona faktem oddania jednego ze swych dzieci, tylko dlatego, że jest chore. Dziś mówi, że chce je odzyskać. Jednak najpierw kieruje swoją uwagę w stronę dziecka, które urodziła innym ludziom – za co przyjęła wynagrodzenie w kwocie 30 tysięcy złotych. Inna sprawa, że w publicznych wypowiedziach nie zaprzecza, że jest osobą ubogą, dla której poważnym wysiłkiem finansowym jest już dziś utrzymanie dotychczasowej rodziny. Ma w końcu jeszcze dwie córki. Może dlatego bez wstydu dodaje, że liczy na stały zasiłek (alimenty) od ojca dziecka, które urodziła i oddała (za TVP.info, 5.08.2009).


Nie podejmuję się wydania opinii, że obecny szum, który wywołała jest ukierunkowany na wzbudzenie sympatii i współczucia a w końcu zdobycia stałego dochodu w postaci alimentów od ojca dziecka. Jednak siłą rzeczy jej zachowanie, wcześniejsze oddanie chorej córki, brak środków na utrzymanie rodziny, musi zmuszać do pytań o uczciwość jej intencji i przyszłość noworodka. Moją sympatię wzbudza zaś zachowanie rodziców chłopca. Konsekwentnie milczą, nie udzielają wywiadów, opinia publiczna nie zna ich nazwiska ani twarzy. To najlepsze, co mogą uczynić dla swojego syna. Niestety powoduje to, że wielu komentatorów pomija cierpienia także tych ludzi a przecież za sprawą niespełnionego pragnienia posiadania dziecka nie doszłoby do jego narodzin.


Minister Sprawiedliwości Andrzej Czuma pytany przez dziennikarzy o tę sprawę (Surogatka walczy w sądzie o dziecko, TVN24.pl, 03.08.2009) przywołuje starą rzymską zasadę - mater semper certa est (zawsze wiadomo kto jest matką). Jednak czy jest ona właściwa dla tej sytuacji? I czy rzeczywiście można przejść obok bólu i emocji związanych z tą sprawą rodziców chłopca. I czy minister na pewno wie kto jest matką?!. Jarosław Gowin, specjalista Platformy Obywatelskiej od spraw etycznych jednoznacznie daje odpowiedź, że „ta historia to dowód, jak pilna jest potrzeba uregulowania tych kwestii”. Jest przekonany, że sąd powinien przyznać rację kobiecie, która urodziła dziecko (Surogatka nie chce oddać dziecka, tvp.info, 31.07.2009).


Zgadzam się z jednym. Koniecznie trzeba uregulować te kwestie. Sprawa surogatek powinna być jasna i klarowna od początku do końca. Tyle tylko, że w przeciwieństwie do Gowina uważam, że sąd powinien przyznać dziecko rodzicom. Być może ten precedens stworzy wszystkim podejmującym się trudu urodzenia cudzego dziecka asumpt do myślenia przed a nie po urodzeniu. I przyspieszy prace nad prawnym uregulowaniem statusu surogatek - ich praw i obowiązków. Da też szansę wielu niepłodnym i bezpłodnym parom na radość przeżywania życia z własnym dzieckiem.

25 czerwca 2009

Głupio i straszno

Polska polityka co jakiś czas daje szanse na zaistnienie różnego typy błaznom, ludziom śmiesznym i sprawiającym wrażenie upośledzonych intelektualnie. Niestety w przypadku Nelli Rokity wszystkie te negatywne cechy skumulowały się i ukazały w programie Moniki Olejnik „Kropka nad i” wyemitowanym 24 czerwca przez TVN.

Głębokie przemyślenia Nelli Rokity na temat in vitro porażają. Według posłanki PiS-u bezpłodność nie jest chorobą, a tym samym WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) myli się uznając ją jednak za chorobę. In vitro w związku z tym nie jest metodą leczenia. Co więcej, większość kobiet poddających się procedurze sztucznego zapłodnienia to osoby, które wcześniej poddały się zabiegom aborcji. Posłanka twierdzi, że gdyby przeprowadzono w tej sprawie stosowne badania, to wykazałyby one prawidłowość jej sądu. Nie dostrzega przy tym, być może przekracza to jej możliwości percepcji, bądź też po prostu nie wie, że w prawie 45% przypadków niepłodnych par, przyczyna niepłodności leży po stronie mężczyzny. Gdzie tu więc wina kobiet, nie mówiąc już o aborcji?!


Nelli Rokita stawia jednocześnie diagnozę przyczyn bezpłodności i daje odpowiedź jak uzyskać upragnione potomstwo. Problemy psychiczne, pogoń za pieniędzmi, rozwiązłość, używki. Jednak ma na to banalnie prostą i zapewne skuteczną poradę. Wystarczy dobra kolacja we dwoje, urlop, rozmowa, bycie ze sobą partnerów, a problem bezpłodności sam się rozwiąże. Otóż obawiam się, że tym razem Nelli Dobra Rada przekroczyła granice śmieszności. W przypadku niedrożnych jajowodów, braku owulacji, endometriozy, PCO, przedwczesnej menopauzy, nowotworu jajników, mechanicznego uszkodzenia jajowodów, wrogiego śluz sam posiłek czy urlop w ciepłych krajach nie pomoże. Niezależnie jak bardzo byłby obfity lub też niezależnie jak daleko starający się o dziecko partnerzy zdołaliby wyjechać.


W wypowiedzi posłanki Rokity pojawia się jeszcze kilka mało interesujących tez. Przytaczanie ich i dalsze komentowanie mija się jednak z celem. Jaki jest koń, każdy widzi.


Najważniejsze jednak, aby kłamstwo nie przysłaniało rzeczywistości. W przypadku Nelli Rokity trudno jednak mówić o mówieniu z premedytacją kłamliwych i głupich tez. Inaczej, musiałbym uznać, że jest to osoba w pełni władz umysłowych, a po wysłuchaniu jej w programie Moniki Olejnik mam co do tego poważne wątpliwości. Szkoda tylko, że nie mogę napisać, że było przynajmniej śmiesznie jak w przypadku wygłupów Palikota. Tym razem było i głupio i straszno i wcale nie było śmiesznie.

13 czerwca 2009

Narodziny religii trwania

Platforma Obywatelska zanotowała kolejny wyborczy sukces. W PE będzie ją reprezentowało 25 parlamentarzystów. Miarą jej sukcesu nie jest jednak zachwycający plan reform czy wybitne osiągnięcia polityki zagranicznej skutkujące niespotykanymi dotychczas w powojennej demokracji wynikami. Sukces Platformy opiera się na kilku prostych zasadach sprowadzających się do nieśmiertelnych słów komunistycznego klasyka Władysława Gomułki: ”raz zdobytej władzy, nie oddamy nigdy!”.

Po pierwsze, kasa misiu, kasa


Jednym ze sztandarowych haseł z jakimi występowała Platforma był sprzeciw wobec dotacji dla partii z budżetu państwa. Liderzy PO wychodzili z założenia, że obywatel Polski nie może utrzymywać partyjnej biurokracji. Mniejsza o argumentację jaką przytaczano dla zobrazowania konieczności zmian w polityce finansowania partii politycznych, fakt jednak pozostaje bezsporny, że w 2005 roku zdecydowano o przyjęciu publicznych pieniędzy. Z perspektywy czasu widać, że potrafiono w PO wykorzystać skutecznie środki przyznane z budżetu państwa.


W tej kadencji Sejmu kwota dotacji jaką przyjmie partia rządząca wyniesie ponad 100 mln złotych. W samym 2009 roku będzie to blisko 40 milionów złotych. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że główny demiurg politycznych posunięć PO – Grzegorz Schetyna, potrafi skutecznie wykorzystać przyznane partii środki i dobrze rozumie, że bez pieniędzy jego partia nie będzie skutecznie rywalizować. Sama twarz Tuska, o czym przekonał się w 2005 roku, nie wystarczy. Towar, jakim jest lider Platformy, musi mieć dobre i bogate opakowanie, atrakcyjne dla wyborcy.


Nie jest jednak najważniejsze ile pieniędzy wyciągnie z budżetu Platforma. Ważne jest to, że wielkość środków jakie przyjmuje powoduje ogromne różnice w dostępie do wszelakich nośników promocji i reklamy partyjnego szyldu. Im większe różnic e na koncie partyjnym pomiędzy PO a innymi partiami, tym większe możliwości na utrzymanie przewodniej roli Platformy w życiu publicznym.


Jedyne, ewentualne zagrożenia dla wiecznej dominacji Platformy, jakie mogłoby się zrodzić istnieją poza Sejmem. Dziś bowiem, wśród partii opozycyjnych, aktywnych w życiu parlamentarnym, nie ma realnej siły mogącej zagrozić teamowi Tuska i Schetyny. Jest to jednak zagrożenie, póki co, tylko w formule życzeniowej. Nie ma bowiem równie silnej struktury, równie bogatej, dysponującej praktycznie niekończącymi się źródłami finansowymi.


Stąd trudno uwierzyć, w prawdziwość tez działaczy PO o chęci zrezygnowania z partyjnych dotacji. Nie wierzę, by  chcieli zrezygnować z pieniędzy, które dają im poczucie trwania i finansowej stabilizacji, nawet gdyby miały nadejść trudne czasy, czyli to, co wydaje się dziś nieprawdopodobne: PO oderwana od koryta władzy. Pieniądze pozwalają liderom Platformy tworzyć wizualną rzeczywistość jak nikomu w Polsce, a tym samym utrwalać władzę bezwzględną.


Po drugie, wsadzać swoich gdzie się da


Kolejnym hasłem ze sztandarów wyborczych PO, było zlikwidowanie synekur płynących z obsady państwowych spółek skarbu państwa. Zmiany te, wszędzie tam gdzie rządzi PO, miały objąć również samorządy. Nic takiego jednak się nie dzieje. Tak jak poprzednicy, ich następcy z Platformy skutecznie zawłaszczają wszystkie możliwe do obsady stanowiska nie bacząc na dość cichą, lecz jednak krytykę, płynącą czasami z mediów elektronicznych. Nawet wówczas, gdy ministrowi Gradowi (główny macher Tuska od obsady spółek) wymknie się w wywiadzie radiowym, że co innego mówi się w kampanii a co innego robi się po dojściu do władzy. Nie jest to dokładny cytat z ministra, ale ducha wypowiedzi chyba zachowałem.


Nie inaczej dzieje się w spółkach samorządowych a także przy obsadzie stanowisk urzędniczych. Weźmy na ten przykład Warszawę, gdzie skala zjawiska i bezczelność w ramach obsadzania „swoimi” osiągnęła wymiary dotychczas niespotykane. Mechanizmy jakie stosowano, aby zagwarantować pracę działaczom PO, szczegółowo opisywała warszawska prasa. W związku z tym warto jedynie przypomnieć słowa z programu PO z 2006 roku, z jakimi do wyborów prezydenckich szła Gronkiewicz-Waltz, kandydatka na Prezydenta Warszawy, a wraz z nią cała Platforma. Brzmiały one następująco: „Są one (spółki miejskie - przyp.aut.) swoistą nagrodą dla lojalnych partyjnych funkcjonariuszy rządzącej partii, którzy obejmują w nich dobrze płatne posady prezesów, członków zarządów i rad nadzorczych”. Co z hasła pozostało? Pusty frazes, o którym nie pamiętają ani autorzy programu PO, ani, co chyba smutniejsze, wyborcy.


Dobrze uposażony działacz PO, to oddany sprawie i „kupiony” wyznawca jedynie słusznej religii trwania. Kto bowiem będzie występował przeciwko swoim darczyńcom? Kto ośmieli się podnieść rękę na tego kto karmi, żywi i broni? Nikt. Dlatego dobrze uposażona armia działaczy, wyposażona w stały i stabilny żołd, za który wymaga się jedynie wierności i przytakiwania gotowa jest do walki i marszu za swym światłym przywództwem nawet w otchłań, tym bardziej, że wróg lichy i bez uposażenia. Ryzyko porażki niewielkie, a z każdą nową batalią łupy coraz większe. Zysk jest obustronny. Partia zyskuje oddanych i nijakich wyznawców bez słowa wykonujących każde polecenie, a zainteresowani podstawową stabilizację i brak troski o jutro. Wszystkim więc zależy, aby słońce Peru trwale świeciło i ogrzewało nowe pola dla zaspokojenia aktywności i apetytów swych wyznawców.


Po trzecie, póki PiS żyje, my żyjemy


Zadziwiające są wyniki badań sondażowych, z których wynika, że z grubsza ujmując mniej więcej 20% populacji Polaków popiera rząd premiera Tuska, zaś ponad 50% popiera partię, którą kieruje tan sam Tusk. Wyniki te są jednak zadziwiające jedynie pozornie. Gdyby przyjrzeć się decyzjom jakie podejmowali wyborcy w 2006 i 2007 roku widać będzie z nich jasno, że wybór partii Tuska to raczej negatywna decyzja o nie popieraniu PiS-u. Czy to wystarcza, aby dobrze rządzić? Niekoniecznie, ale wystarcza, aby trwać u władzy. I właśnie z polityką trwania mamy obecnie do czynienia.


Gdyby spróbować wymienić hasłowo choć jedną znaczącą zmianę jaka jest udziałem rządu PO-PSL to należałoby oddać się głębokim rozmyślaniom a i to nie zagwarantowałoby sukcesu. Oczywiście, po rządach PiS-u, nawet tak banalne sprawy jak normalizacja stosunków z naszymi najbliższymi sąsiadami czy Unią Europejską, muszą budzić powszechne uznanie, jednakże od większości rządowej mającej w zasadzie bezwzględną władzę (poczynając od samorządów a skończywszy na rządzie) można przecież i powinno się wymagać więcej.


Trudno jednak dziwić się Tuskowi i Jego ekipie, że we wszelkich działaniach zachowuje daleko idącą wstrzemięźliwość. W końcu samo bycie antyPiS-em gwarantuje zwycięstwo. Udawanie rządzenia z rozbudowanym teatrem zachowań, Palikotem zwracającym uwagę Polaków na sprawy bez znaczenia pozwala uniknąć rzeczywistej debaty o polskich drogach, służbie zdrowia czy reformie KRUS-u. Bądźmy jednak sprawiedliwi. Nie można winić Tuska za małość braci Kaczyńskich i ich partii. W końcu to nie on stworzył PiS a poniekąd poseł do PE z Platformy Jerzy Buzek. Tuska można jedynie chwalić za umiejętne wykorzystanie słabości PiS i umiejętne rozgrywanie ludzkich emocji podszytych strachem możliwości powrotu Kurskich, Lepperów i Giertychów do władzy.


Co więcej, twierdzę, że w dobrze rozumianym interesie samego Tuska jest podgrzewanie konfliktów z Kaczyńskimi i dalsze pogłębianie polaryzacji polskiej sceny politycznej. Stworzenie dwubiegunowego systemu partyjnego, być może z jakimiś drobnymi przystawkami w postaci PSL-u i SLD, scementuje system partyjny na tyle mocno, że władza Platformy Obywatelskiej na długie lata pozostanie niezagrożona. Brak alternatywy jest w tej chwili największą siłą Tuska.


Z czym więc będzie się kojarzył premier Tusk? Niewątpliwie wyróżnikiem będzie umiejętność trwania przy władzy, której dotychczas brakowało wszystkim jego poprzednikom. Z perspektywy samego premiera i popierających go zastępów partyjnych działaczy to sytuacja wymarzona. Dla Polski, to jednak utrata kolejnych lat i szansy na trwały, cywilizacyjny skok. Obyśmy tylko nie doczekali czasów, kiedy refleksja opinii publicznej w ocenie rzeczywistej wartości Tuska i Platformy Obywatelskiej przyjdzie zbyt późno a religia trwania przerodzi się w demokratyczny terror z jednym aktorem o różnych twarzach.

09 marca 2009

PO, czyli Pośredniak Obywatelski

W programie wyborczym Platformy Obywatelskiej dla Warszawy z 2006 roku zapisano:"Są one (spółki miejskie - przyp.aut.) swoistą nagrodą dla lojalnych partyjnych funkcjonariuszy rządzącej partii, którzy obejmują w nich dobrze płatne posady prezesów, członków zarządów i rad nadzorczych." Nie sposób nie zgodzić się z jakże trafnymi spostrzeżeniami działaczy rządzącej w Warszawie partii. Jak jednak pokazuje życie, program sobie a praktyka dnia codziennego sobie.

Gazeta Stołeczna z rzetelnością godną pochwały ukazuje jak działacze Platformy umiejętnie obsadzają swoimi wszelkie możliwe stanowiska. Począwszy od spółek miejskich, przez spółki i rady nadzorcze podlegające pod samorząd województwa a skończywszy na przedsiębiorstwach zarządzanych przez Wojewodę Mazowieckiego.
Nie dziwi więc, że nowoupieczona działaczka PO, Elżbieta Lanc, co to z niejednego pieca chleb jadła (wcześniej była w PSL, mandat w ostatnich wyborach zdobyła z list PiS), także w PO dotarła do receptury wypieku dobrej posady. Teraz, jak donosi gazeta, "wypożycza żurawie budowlane i różne takie".

Tym samym skutecznie przeczy tezie, jakoby w naszym cudownie zarządzanym kraju brakowało pracy. Jak komuś brakuje dowodów, niech wsłucha się w słowa radnej PO i czym prędzej pójdzie w jej ślady. Dziś nie matura, lecz legitymacja partyjna zapewnia dobrą posadę. A jeśli komuś się zdaje, że bycie członkiem PO to niewystarczająca rękojmia do pełnienia funkcji kierowniczych w przedsiębiorstwach publicznych, to niech dalej się kształci, przystępuje do konkursów i wierzy w cud. Powodzenia, w końcu to wiara czyni cuda!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...