27 czerwca 2012

W imieniu Bogu


W projektach Prawa i Sprawiedliwości dotyczących zabiegów sztucznego zapłodnienia kluczowa nie jest kwestia penalizacji. Ważniejsze i znacznie bardziej niebezpieczne jest traktowanie przez tę partię samych zabiegów in vitro jako niedopuszczalnych ze względów moralnych. Reguły życia na wzór nauki kościoła katolickiego mają bowiem stanowić o dopuszczalności leczenia niepłodności bądź nie. A to wyklucza jakąkolwiek merytoryczną dyskusję o sztucznym zapłodnieniu. Członkowie Prawa i Sprawiedliwości czerpiący swoją wiedzę o in vitro z niedzielnych kazań niewiele wiedzą o samej procedurze i też w niewielkim stopniu wykazują gotowość do samodzielnego myślenia. Wiara w słowa biskupów wyklucza bowiem jakąkolwiek rozmowę. Wyklucza również potrzebę refleksji nad zrozumieniem czym jest sztuczne zapłodnienie.
W tym należy doszukiwać się głównej tragedii ludzi starających się o własne dziecko. Projekt PiS w spawie in vitro zamyka bowiem wszelką dyskusję na temat leczenia niepłodności. Co gorsza, argumenty podnoszone przez posła Piechę przeciwko procedurze sztucznego zapłodnienia są po prostu kłamliwe i pozbawione jakichkolwiek znamion racjonalności. Politycy PiS zdają się całkowicie nie dostrzegać, że procedura in vitro służy dawaniu życia a nie pozbawianiu. Już samo to stawia większość przeciwników sztucznego zapłodnienia po stronie cywilizacji śmierci - określenia tak często przez nich nadużywanego wobec osób o odmiennym światopoglądzie. Paradoksalnie więc opowiadając się przeciwko in vitro zmierzają w kierunku zmniejszenia populacji Polaków, prowadzą do osobistych tragedii par nie mogących począć dziecka drogą naturalną i dodatkowo jeszcze chcą karać więzieniem i grzywnami osoby, dla których społeczna nauka kościoła nie jest podstawowym źródłem zachowań etycznych w życiu społecznym.
Ewentualne wprowadzenie zakazu stosowania in vitro w Polsce zgodnie z projektem PiSu niesie za sobą jeszcze jedno niebezpieczeństwo. I nie chodzi o zmniejszenie liczby par, które mogłyby cieszyć się własnym dzieckiem. I tak jest to dziś procedura ograniczona do osób posiadających odpowiednie środki finansowe oscylujące w zależności od kliniki i zastosowanej procedury wokół kilkunastu tysięcy. Ci, którzy będą pragnęli dziecka będą wykonywać zabiegi poza Polską i ustawowy zakaz nie przeszkodzi im w spełnieniu marzeń.  Podstawowym i zasadniczym niebezpieczeństwem jest próba regulacji życia społecznego wedle reguł określonych przez światopogląd katolicki. I tak o to, metoda leczenia, uznana i stosowana na świecie, staje się elementem walki ideologicznej wystawionym na sztandarze hipokryzji i obłudy dumnie niesionym przez nierozumnych posłów Prawa i Sprawiedliwości. De facto być albo nie in vitro w Polsce, stało się więc sprawą podstawową związaną z odpowiedzią na pytanie o zakres wolności i ingerencji w życie społeczne zachowań wynikających wprost z nauki kościoła a nie z prawa stanowionego przez ludzi i dla ludzi, nie obarczonego nakazem płynącym z wiary, ale z potrzeby służenia ludziom.
A dramat ludzi, dla których in vitro jest ostatnią szansą na własne dziecko nikogo w tej walce nie obchodzi. Bo chyba nikt nie ma złudzeń, że letnia ofensywa Prawa i Sprawiedliwości ma służyć komuś więcej jak tylko wzmocnieniu politycznej siły w środowisku osób niepłodnych z własnego wyboru. 

24 czerwca 2012

Mieczem wojujesz od miecza giniesz


Działaczom PiSu wszystko kojarzy się z tragedią smoleńską. To jest praprzyczyna wszechrzeczy i to jest cezura nowego, świeckiego kalendarza. Świat dzieli się na ten sprzed i po tragicznym wypadku z 10 kwietnia 2010 roku. Nie dziwi więc, że Adamowi Hoffmanowi w programie Moniki Olejnik 7 dzień tygodnia, profesjonalnemu, rodzinnemu i dynamicznemu jak sam o sobie pisze na stronie internetowej, słowa Wojewódzkiego i Figurskiego przywołują obrazy sprzed dwóch lat. Za tym idzie cała litania zdarzeń tragicznych takich jak zabójstwo w biurze poselskim Prawa i Sprawiedliwości i wizyta w biurze Tomaszewskiego człowieka z repliką broni.  Narracja jaką przyjmują sympatycy i członkowie PiS dla opisu rzeczywistości, do niektórych zdarzeń pasuje jednak jak pięść do nosa. Tak jest choćby z ostatnim wydarzeniem jakie miało miejsce w Łodzi w biurze Jana Tomaszewskiego.
Trzeba przyznać, że budowanie w świadomości Polaków wielkości Lecha Kaczyńskiego zaraz po tragicznym wypadku, entuzjastom Jego publicznej działalności, nie wychodzi. Polacy szczęśliwie pamiętają, że był słabym Prezydentem Warszawy i jeszcze gorszym Prezydentem Polski. I może stąd ta irytacja i budowanie martyrologii za wszelką cenę. Skądinąd skutecznie wykorzystywanej w bieżącej polityce.
Zresztą w zewnętrznym opisie jaki fundują członkowie Prawa i Sprawiedliwości odbywa się codzienna walka z siłami zła utożsamianymi już nie tylko z PO, ale przede wszystkim tzw. mediami mainstreamowymi. I sporo w tym racji. Coraz wyraźniej widać sympatie polityczne dzielące dziennikarzy większości mediów. To z kolei przekłada się na obraz jaki budowany jest w głównych dziennikach poszczególnych telewizji czy redakcji prasowych. Inna sprawa, że chyba tylko dziennikarka sympatyzującej z PiS redakcji Gazety Polskiej występuje na spotkaniach i wiecach tej partii, co w innych redakcjach jest nie do pomyślenia. To jednak działaczom PiS trudno dostrzec. Stąd być może wszelka krytyka kogokolwiek z legitymacją bądź błogosławieństwem PiSu jest traktowana jak atak, nagonka i tylko taki opis jest traktowany jako prawdziwy. Nie dziwi więc, że słowa krytyki i fala oburzenia na występy i słowo pisane Jana Tomaszewskiego wzbudza w Hoffmanie tylko jedno skojarzenie. To medialny lincz wynikający z obłudy i zgody mediów mainstreamowych na obrażanie zmarłego Prezydenta. Dlatego też ten „dynamiczny, profesjonalny, rodzinny” rzecznik prasowy nie dostrzega wypowiedzi zawieszonego w klubie PiS oddanego wyznawcy Jarosława Kaczyńskiego. Hoffman tym samym uznaje za dopuszczalne chamskie dowcipy Tomaszewskiego wobec ministry sportu, prymitywne i wulgarne wpisy na blogu, chamskie wypowiedzi dla mediów. Jan Tomaszewski, były członek PRON, z dumą mówiący o wspieraniu reżimu generała po incydencie w biurze poselskim urasta do rangi kolejnego symbolu Prawa i Sprawiedliwości.
Wypadek z człowiekiem z atrapą broni w biurze posła Tomaszewskiego jest wydarzeniem zasługującym na jednoznaczną negatywną ocenę. Dobrze, że policja szybko ujęła sprawcę tej prowokacji. Jednocześnie snucie przez Hoffmana dywagacji, że praprzyczyną tych zdarzeń jest wypadek w Smoleńsku, a co za tym idzie publiczna zgoda na medialny lincz Tomaszewskiego, to trochę jak wyprowadzanie armat na muchę. Ani Tomaszewski nie był linczowany, ani też nie pozostaje bez winy. I rzecz nie w przestępcy, który przychodzi z atrapą broni, ale prawie innych do obrony przed prowokatorskim i chamskim słownictwem świetnego kiedyś bramkarza polskiej reprezentacji i oceny jego publicznej aktywności. I byłoby dobrze, gdyby Adam Hoffman przestał robić z siebie i swoich kolegów ofiary systemu. Bo ani nie są ofiarami, ani nie pozostają bez winy. A skoro sami mieczem wojują, to trudno oczekiwać, by świat wokół nich nadstawiał jedynie głowę do ścięcia.

22 czerwca 2012

Kasa misiu, kasa

Eska Rock może zacierać ręce. Dzięki występom Wojewódzkiego i Figurskiego, którzy dali kolejny popis swoich mało wysublimowanych możliwości znów o tej stacji głośno. Dowcipy rodem z rynsztoka dziennikarzy muzycznych mają rzekomo obnażać nasze wady narodowe i być satyrą na zaściankowość Polaków. Ani mnie to nie przekonuje, ani nie bawi.



Tym razem dostało się Ukraińcom. A konkretniej Ukrainkom. Sprowadzenie ukraińskich kobiet do posługaczek polskich panów, co to poza sprzątaniem spełniają też inne role o charakterze seksualnym trąci jakąś chorą seksualną manią, bez której audycja Wojewódzkiego i Figurskiego nie może się obyć.
Nie mam wątpliwości, że sam Wojewódzki jak i Figurski nie są ani szowinistami, ani rasistami ani też zapewne nie mają poczucia wyższości nad Ukraińcami. Dowcipy o Ukraińcach a wcześniej murzynach, to raczej element promocji operującej na najniższych, prymitywnych instynktach i samospełniająca się droga do wymiany przez Wojewódzkiego kolejnego samochodu. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że w rzeczywistości chodzi o słuchalność, a to oznacza więcej reklam, a to w końcu przekłada się na większą kasę dla obu panów. Słowem, póki będą mieli możliwość, będą prowokować i szokować. Wywoływać skandale i opowiadać głupie dowcipy.
Nie zmienia to jednak faktu, że niezależnie jakie były ich intencje i rzeczywiste przemyślenia na temat Ukrainek, wypowiedziane w porannej audycji słowa są obraźliwe a nie dowcipne. A skoro obrażają to czemu nie traktować ich jak każdej tego typu wypowiedzi? Czemu nie reagować i żądać przeprosin jak robi to ukraiński MSZ? W końcu skoro poważnie traktuje się każde wystąpienie szowinistyczne czy rasistowskie czemu publiczny język tak zwanych dziennikarzy celebrytów ma być traktowany inaczej? Trudno bowiem audycje Wojewódzkiego i Figurskiego uznać za kabaret. A jeśli nie jest to kabaret, to powinni się liczyć z konsekwencjami, jeśli ich język i wypowiadane opinie będą dalekie od szacunku dla odmienności.

21 czerwca 2012

Złe zdjęcie


Robert Biedroń ma prawo do obrony i walki z chamstwem i wulgarnością. Ma też prawo i poniekąd obowiązek jako poseł na Sejm, do piętnowania zachowań, które uwłaczają ludzkiej godności. Pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz On sam został obrażony tylko ze względu na swoją orientację seksualną. To smutne i zawstydzające. Szanując prawo Roberta Biedronia do wyboru formy walki z postawami homofobicznymi i po prostu chamskimi uważam jednocześnie, że przekroczył granicę przyzwoitości publikując zdjęcie dziecka autora ordynarnego wpisu.
Pan Robert Prochal wykazał się wyjątkowym brakiem kultury. Jego wpis nie pozostawia żadnych złudzeń z kim mamy do czynienia. Bez żadnych wątpliwości jego stosunek do Roberta Biedronia wyrażony w wulgarnej wiadomości przesłanej na Facebooku można ocenić tylko jako przejaw intelektualnej słabości i prymitywnego, obarczonego kompleksami języka. I dobrze, że poseł Ruchu Palikota pokazuje z kim ma do czynienia. Dobrze, że podobne do Prochala osoby mają powód do wstydu. Autor wiadomości do Biedronia powinien bowiem się wstydzić. Brak szacunku dla drugiego człowieka, który wyraził w wulgarnych słowach jest poniżej wszelkiej krytyki. Dlatego forma walki z językiem i postawą jaką zaprezentował Prochal, podjęta przez Biedronia jest w moim przekonaniu słuszna. Dobrze, że poseł Biedroń śmiało i konsekwentnie nie lekceważy wpisów pełnych chamstwa i nienawiści, ale pokazuje postacie, które za nimi stoją.
To, co budzi mój sprzeciw i z czym się nie zgadzam, to prezentowanie pod wpisem dziecka autora. To trochę tak, jakby winić chłopca ze zdjęcia za chamstwo ojca. Dlatego poseł Ruchu Palikota mógł i powinien pokazać raczej autora błyskotliwych przemyśleń skierowanych do niego a nie jego syna. Rozumiem, że pan Biedroń chciał skupić uwagę czytelników swojej tablicy na Facebooku na obrazie Matki Boskiej zamieszczonego za plecami chłopca. Brzmi to trochę jak oskarżanie wszystkich katolików o nienawiść do osób homoseksualnych, a to jednak przesada. Niezależnie jakie jest stanowisko kościoła wobec homoseksualistów i jak traktowana jest odmienność seksualna przez kościół. I choć rozumiem, że pan Biedroń mógł też po ludzku mieć już dość ordynarnych wpisów i wiadomości, to jednak nie rozumiem po co w całą tę sprawę wplątał niewinne dziecko skupiając na sobie niepotrzebnie uwagę zamiast na problemie homofobii z jakim wciąż i pewnie jeszcze długo będziemy mieć do czynienia w Polsce.

18 czerwca 2012

Na froncie bez zmian. Wciąż przegrywamy!


Od ponad 20 lat po każdym turnieju, w którym uczestniczy polska drużyna powtarzamy to samo. Konieczne są zmiany w PZPN. Zmieniają się prezesi, zmieniają działacze, grają nowe pokolenia piłkarzy a sukcesów jak nie było tak nie ma. Nawet sięgnięcie po zawodników z Francji i Niemiec niewiele pomogło. W nazywanej przez wielu grupie "śmiechu", we własnym kraju  odnieśliśmy spektakularną porażkę. I można zaklinać rzeczywistość w nieskończoność i wciąż (tak jak do niedawna piszący te słowa!) oszukiwać się, że będzie dobrze. Nie będzie. A w każdym razie nie szybko. Polska reprezentacja jest słaba i nawet kilku piłkarzy grających na co dzień w bardzo dobrych klubach europejskich nie potrafi zmienić jej oblicza.

Mam poważne wątpliwości czy nawet zmiana prezesa PZPN jest w stanie cokolwiek szybko odmienić. Wątpię również czy zmiana trenera wniesie coś nowego do gry Polaków. Czekają nas eliminacje do Mistrzostw Świata w grupie, która wcale nie jest łatwa. Pojedynków z Anglią, Czarnogórą czy Ukrainą nie da się wygrać spacerkiem i dobrą grą przez 20 minut na początku każdego spotkania, jaką zaprezentowali nasi piłkarze w czasie Mistrzostw Europy. Rewolucja w składzie też nie musi okazać się zbawienna dla wyników polskiej drużyny. Oczywiście można szukać dublerów w polskiej lidze dla aktualnie występujących w polskiej reprezentacji. Tyle tylko, że wcale nie muszą gwarantować gry lepszej zważywszy choćby na to, że polskie zespoły nie należą do czołówki drużyn europejskich i nawet pojedyncze sukcesy z ostatnich lat Wisły, Lecha czy Legii nie zmienią obrazu polskiej piłki. W Lidze Mistrzów nie ma nas od 1997 roku i nie jest to przypadek.

Niestety, ale brutalna prawda jest taka, że jesteśmy słabi. Mamy słaby związek i słabych piłkarzy (z nielicznymi wyjątkami, którzy wiosny nie czynią!). A w każdym razie ranking UEFA okazał się prawdziwy o tyle, że wszystkie występujące z nami zespoły w grupie Mistrzostw Europy okazały się lepsze. Zgodnie z rankingiem. Nie ma więc co oczekiwać cudu. Trzeba uzbroić się w cierpliwość. I może jak Lato minie, nowy trener nie zarżnie piłkarzy, polskie zespoły zaczną jesienią osiągać sukcesy na europejskich arenach. W końcu może uda się też stworzyć zespół, który sięgnie po najwyższe trofea. Póki co zbliża się lato i jedyne co nam pozostaje, to oczekiwać wakacji i znów ściskać kciuki za polski zespół...tym jednak razem, by śmiechu nie było i honorowych porażek. Bo nawet to nam przestało ostatnio wychodzić.

16 czerwca 2012

Panie Armand, czy ma Pan mózg? O jajach premiera nie całkiem poważnie


Odnoszę wrażenie, że po debacie sejmowej w sprawie Funduszu Kościelnego więcej uwagi skupiło się na wystąpieniach posłów Ruchu Palikota aniżeli samego Premiera. A szkoda. Premier powiedział bowiem niezwykle ważne zdanie: ”Nie było i nie będzie intencją mojego rządu oraz PO taka zmiana finansowania Kościoła, której efektem miałoby być jego osłabienie czy też atak na Kościół” (cytat za PAP). To znacznie ważniejsze niż pytanie czy premier ma jaja? Ważniejsze, bo pokazuje politykę rządu wobec kościoła i jego roli. W tym kontekście pytanie premiera czy ma jaja jest nie tylko wyrazem prymitywnej retoryki, ale przede wszystkim intelektualnej niemocy i działaniem wbrew pozorom przeciwko skądinąd ciekawej inicjatywie uporządkowania spraw związanych z finansowaniem kościoła katolickiego w Polsce.

Autor pytania - wyrażający także zapewne też troskę o jądra Premiera - nie po raz pierwszy zabłysnął „udanym” bon motem. W kwietniu na swoim profilu na Facebooku napisał (przy okazji zbliżającej się kolejnej rocznicy tragicznego wypadku samolotu prezydenckiego):”…ale by była jazda gdyby poszedł w ślady brata i znowu leciał na obchody do Smoleńska… (podobno historia lubi się powtarzać)”. To słowa oburzające i świadczące o bardzo niskim poziomie kultury osobistej. Niestety, mimo powszechnej i uzasadnionej krytyki za słowa o Jarosławie Kaczyńskim, poseł Armand zdaje się być całkowicie odporny na jakąkolwiek naukę. Tym razem zabłysnął w Sejmie.

Oczywiście, parlament zarówno Polski jak i w innych krajach europejskich bywa areną słownictwa, które dalekie jest od Wersalu. Zresztą, jak można się przekonać z wielu relacji prasowych i medialnych, co bardziej krewcy parlamentarzyści używają w dyskusji nie tylko języka. Nie znaczy to jednak, że chamstwa nie należy tępić i piętnować. I właśnie dlatego słowa Armanda Ryfińskiego nie powinny paść w Sejmie. Donald Tusk, choć jest w moim przekonaniu złym premierem, ale też i po ludzku złym człowiekiem (odwołuję się w tym momencie do własnych doświadczeń, które czytelników bloga nie muszą interesować i nie muszą się ze mną zgadzać), to jest też premierem mojego kraju i należy mu się szacunek. A ten można i powinno się również wyrażać odpowiednim słownictwem w czasie dyskusji sejmowej. Krytykować, wskazywać błędy, ale nie wprowadzać do sejmu języka rodem spod budki z piwem.

Pomijając jednak aspekt kultury czy raczej jej braku jakim wykazał się poseł Ruchu Palikota, zasadnym wydaje się pytanie o co spytałby poseł Armand premiera, gdyby była kobietą. O jajniki? Macicę? Jeśli również o jaja, to wykazałby się nie tylko brakiem kultury, ale i brakiem mózgu. Absurdalność pytania zadanego przez posła Armanda pokazuje, że wbrew powszechnej opinii wygłaszanej przez posłów Ruchu Palikota będących na co dzień zatroskanymi o język naszych rodaków wobec wszelkich mniejszości, sami tego typu wypowiedziami wpisują się w szowinistyczne stereotypy i hasła. Odwołując się bowiem do pytania o jaja premiera, poseł Armand wskazuje, że o sile i niezłomnej postawie polityka, konsekwencji w działaniu ma stanowić to czy ma jądra czy nie. W tym sensie jaja jak rozumiem, mają być wyznacznikiem męskości i siły. Idąc dalej tym tropem, można by zadać pytanie jednemu z liderów partii Palikota jakie jeszcze inne są wyznaczniki owej męskości. Dobrze, że poseł Armand oszczędził nam pytań o rozmiar członka premiera, bo tego chyba nawet lider jego formacji mógłby nie zdzierżyć…. co gorsza mogłoby się okazać, że premier, za przeproszeniem, prezentuje większą wartość własnego oprzyrządowania niż niezłomny lider nowoczesnej lewicy z Biłgoraja.

Żarty na bok. Pewnie jeszcze nie raz poseł Armand Ryfiński zachwyci erudycją. Jeszcze nie raz, nie tylko on, ale także inni równie błyskotliwi parlamentarzyści będą odwoływać się do tych czy innych części ciała swoich adwersarzy. Miejmy tylko nadzieję, że żaden na tak zadane pytanie nie zechce udowadniać, że między spodniami ma więcej niż tylko pisanki.

14 czerwca 2012

Witamy w "dzikim kraju"


Maszerujący spokojnie Rosjanie na mecz swojej drużyny narodowej, to dla wolontariusza EURO 2012 i jednocześnie radnego m.st. Warszawy rysa na honorze Polski. Atakowanie od tyłu, zabieranie barw narodowych, bicie i upokarzanie niewinnych ludzi przez zwykłych bandytów, to objaw patriotyzmu, za który należą się brawa. Jak nisko trzeba upaść, jak bardzo małym człowiekiem trzeba być, aby całkowicie niehonorowe i skandaliczne zachowania traktować w kategoriach walki o honor własnego kraju. Radnemu PiS chyba coś się zdrowo pomieszało.
Radny Warszawy reprezentujący w Radzie Miasta Prawo i Sprawiedliwość nie szczędzi słów uznania dla zachowania kiboli. Jak sam pisze na Twitterze „żałuję, że Policja nie zabroniła marszu Rosjan i honoru Polski musieli bronić „kibole”. Brawo dla nich! Nie dajmy sobie pluć w twarz”. Te słowa nawet mnie już nie oburzają. O wyczynach i wypowiedziach radnego Maciejowskiego można było usłyszeć klika miesięcy temu przy okazji opinii nt. Prezydenta RP. I pewnie nie raz jeszcze usłyszymy. Trudno raczej oczekiwać reakcji ze strony organizacji, którą reprezentuje. Prawdopodobnie PiS stanie murem za swoim radnym i będzie w mniej lub bardziej krzykliwej formie wmawiał opinii publicznej, że słowa radnego zostały źle odebrane i w sumie Rosjanie sami są sobie winni. Chciałbym się mylić.
Zacytowane słowa nie wprawiają mnie również w osłupienie. Retoryka, którą karmią nas działacze Prawa i Sprawiedliwości wraz ze sprzyjającymi im mediami spod znaku Gazety Polskiej ustawiają przecież od wielu miesięcy Rosjan w roli głównego wroga Polski i Polaków. Oni są winni wszystkich nieszczęść spadających, dosłownie i w przenośni, na nasz kraj.
Słowa, które zapisał na Twitterze Pan Maciejowski mnie zasmucają. Brak w nich bowiem jakiejkolwiek uczciwej oceny wydarzeń, które miały miejsce przed i po meczu Polska-Rosja. A szkoda. Bo dziś państwo polskie toczy wojnę z kibolami. I dlatego potrzebuje jednolitego frontu prawdziwych kibiców i normalnych obywateli w walce ze złem spod znaku „pięści i przemocy”, która rządzi na polskich trybunach. Zasmucają mnie tym bardziej, że pisze je człowiek, który jest w Radzie mojego miasta. Podpisując się pod tymi słowami, daje wyraźny sygnał, że bandyterka ma przyzwolenie, na szczęście nie wszystkich, ale ważnej części sceny politycznej na zachowania, które nie zasługują nawet na dyskusję i można je ocenić tylko w jednoznaczny sposób. Zasługują na potępienie i powinny być traktowane jak przestępstwo. Usprawiedliwianie bicia zwykłych ludzi, to przyzwolenie na zło, które powinno być karane a nie stawiane na piedestale publicznych zachowań.
Wielu Polakom oglądającym wydarzenia towarzyszące meczowi Polska-Rosja było przykro kiedy widzieli polskich „kiboli” atakujących Rosjan. W przypływie emocji, solidaryzmu wyrażali ubolewanie w związku z wydarzeniami jakie miały miejsce pod stadionem. I tym radny Warszawy nie pozostaje dłużny. Oto jak określa wszystkich, którym było przykro i odważyli się powiedzieć po wydarzeniach w Warszawie słowo przepraszam: ”Jakim trzeba być ch…em żeby przepraszać za polskich kibiców Rosjan…”. Tych słów chyba nie trzeba komentować.
No cóż, najwyraźniej okrzyki z gardeł grupy bandziorów skierowane do rosyjskich kibiców typu „Ruska kur…”, „raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę”, to dla radnego miasta objaw zdrowej tkanki naszego narodu. Szczerze mówiąc mam inne wyobrażenie patriotyzmu. I bardzo mi się podobają słowa jednego z rosyjskich kibiców, które brzmiały mniej więcej tak: „To wieśniaki, jak chcą się bić niech się biją gdzieś na wsi, na polu. My przyjechaliśmy kibicować i chcemy przyjaźni Polaków i Rosjan”. Będąc warszawiakiem chcę przyzwoitych radnych, którzy wiedzą czym jest zło i nie mają problemu z jego interpretacją.
Oczywiście takie zdarzenia, jak te, które miały miejsce w Warszawie po meczu polskiej reprezentacji zdarzają się i mają miejsce przy okazji dużych, masowych imprez. Chuligani, bandyci są wszędzie. Ale chyba nigdzie na świecie, reprezentant miasta gospodarza EURO nie zaciera z radością rąk, że bito przybyłych do jego miasta kibiców, gości, obcokrajowców. Chyba nigdzie na świecie wolontariuszem EURO nie był człowiek, który chwali bandytów. I chyba nigdzie na świecie dyshonorowe zachowania nie są nazywane honorowymi. Mirosław Drzewiecki miał rację. To „dziki kraj”.

13 czerwca 2012

Wstyd


Przed meczem grupy kiboli – tak podają media - atakowały Rosjan. Siłą rzeczy, Ci nie pozostali dłużni. Zastanawiam się skąd biorą się tacy idioci i dlaczego wciąż nie możemy ich skutecznie wyrzucić poza margines życia społecznego? Dlaczego psują normalnym ludziom radość z uczestniczenia we wspaniałych mistrzostwach. Wydarzenia te, to także smutny obrazek potwierdzający trochę obraz jaki pokazało BBC.
Przyznaję, że traktowałem film BBC z niedowierzaniem. Może nawet lekceważyłem. Niesłusznie. I choć jest on przerysowany, to jednak pokazuje poważny problem, z którym wciąż nie możemy sobie poradzić. Nie wszystko można wytłumaczyć tylko opinią, że w każdej nacji znajdują się krewcy młodzieńcy, którzy szukają za wszelką ceną dodatkowych wrażeń poza tymi, które dają wydarzenia sportowe na murawie boiska. Zdjęcia bowiem zaprezentowane na kilku portalach porażają. Szczególnie te, gdzie idący spokojnie kibicsbornej z rosyjską flagą zostaje uderzony przez polskiego kibola. Uderza od tyłu, próbuje zabrać flagę i nawołuje pozostałych do ataku na rosyjskich kibiców. Brak słów na określenie takiego zachowania. To wstyd. Nie wiem kto zaczął. Nie mam powodu nie wierzyć dziennikarzom, którzy byli w trakcie tych wydarzeń, byli na miejscu i relacjonowali że na moście Poniatowskiego i przed nim, zaczęli Polacy. Mam nadzieję, że policja szybko zareagowała i nie doprowadziła do eskalacji bijatyk. Mam też nadzieję, że dzięki nagraniom znajdzie wszystkich uczestników, prowodyrów i odseparuje ich od normalnych ludzi na długie lata. Skoro ktoś nie rozumie czym jest sport, niech szuka szczęścia za kratami aresztu czy więzienia. Niech płaci wysokie kary. Ktoś złapany przez organy ścigania, atakujący spokojnych kibiców, powinien wiedzieć, że kończy się jego przygoda z wolnością i na zawsze pozostanie człowiekiem biednym. Ktoś kto niszczy piękne sportowe emocje, powinien być skutecznie zniszczony przez państwo, którego obraz i porządek narusza. Panie Premierze! Odwagi w walce z bandytami i hołotą, która próbuje opanować polskie stadiony!
Przyznaję również, że miałem ambiwalentne uczucia, co do zgody na przemarsz rosyjskich kibiców. Myliłem się. Okazuje się, że Rosjanie mieli rację. Choć nie wiem ostatecznie jakie były przesłanki ich decyzji o przemarszu, to przypuszczam, że jedną z nich było zapewnienie bezpieczeństwa zmierzającym na stadion kibicom. W grupie raźniej i jak się okazuje bezpieczniej. Łatwiej im się obronić przed hordami atakujących polskich kiboli, którzy chcieli skrzywdzić Bogu ducha winnych ludzi.
Mam nadzieję, że mimo wszystko większość Rosjan wyjedzie z naszego kraju z dobrą opinią o Polsce i Polakach. W końcu większość z nas meczu z Rosją nie traktowała jak wojny o niepodległość i nie dała się podpuścić idiotycznym hasłom o wojnie z bolszewikami. To nie ten czas, nie ta Rosja i to tylko sport. Tylko.
PS
Na FB jedna z osób zamieściła taki wpis:„Dla Rosjan zremisować z nami to klęska!”. I dalej:”Dick Advocaat wie tyle ile zamawiają u niego sponsorzy, którzy wykładają kasę. A zamówienie było proste – upokorzyć Polaczków. Już to pokazali we Wrocławiu, potem na tym całym „marszu”. To nie ma nic wspólnego z piłką to polityka. Zawsze w tym imperium tak było. Sport, osiągnięcia naukowe, wyścig kosmiczny, wszystko było zawsze podporządkowane propagandzie”.
Przyznaję, że śmiała zbitka różnych rzeczy. Myśląc jednak tylko o piłce nożnej, zastanawiam się jak jeszcze bardzo kosmiczne tezy można dorobić do spotkania Polska – Rosja. I też nie mam wątpliwości, że tym razem to jednak nie ja oszalałem nie dając się nabrać na podobną retorykę.
PS2
Gwizdy podczas hymnu rosyjskiego - chamstwo i brak kultury. Tak się nie robi.

12 czerwca 2012

Won z Polski hołoto!


Hołotą nazywam bandytów z Zagrzebia, którzy wszczęli awantury na poznańskim rynku oraz tych, którzy pobili stewardów na wrocławskim stadionie po meczu Rosja – Czechy. Do grona bandytów zaliczam też szefa Wszechrosyjskiego Związku Kibiców. Nie za czyny, ale za słowa. Nic bowiem nie usprawiedliwia słów, których dopuścił się przywódca rosyjskich kibiców.
W Warszawie można spotkać jeszcze niewielu rosyjskich kibiców. Pewnie lada moment będzie ich kilka tysięcy. Przyjeżdżają dopingować swoją drużynę. Są tacy sami jak wielu kibiców z całej Europy. Cieszą się z sukcesów swojej drużyny i płaczą, gdy przegrywa. Chcą dobrej zabawy, emocji i chcą, by ich drużyna wygrywała. Po meczu nie myślą o tym, jak dopaść kibiców przeciwnej drużyny i sprawić im fizyczny ból, skrzywdzić. Takich kibiców powinniśmy przyjmować z otwartymi ramionami. Zasługują na szacunek i na to, aby czuć się w Polsce jak u siebie w domu. Takich kibiców chcemy gościć w Polsce.
Niestety tak duża impreza jak Mistrzostwa Europy ściąga, oprócz prawdziwych kibiców, także hołotę. Zwykłych bandytów, którym zależy jedynie na zadymie, na pobiciu kibiców drugiej drużyny bądź ochroniarzy. Polskie władze energicznie rozpoczęły poszukiwania sprawców zajść na wrocławskim stadionie. Publikacja ich wizerunków to dobry krok w stronę ich ujęcia i wydalenia z kraju. Podobnie powinno się postąpić z przywódcą rosyjskich kibiców, jeśli jego wypowiedzi, które przytaczają media są prawdziwe. Człowiek, który podaje się za ich reprezentanta, nie może mówić publicznie, że pobicie ochroniarzy było uzasadnione. To brzmi wręcz jak prowokowanie i usprawiedliwianie zajść, które miały miejsce na wrocławskim stadionie. W słowach przywódcy kibiców rosyjskich trudno dostrzec jakąkolwiek refleksję, że bicie kilku ochroniarzy przez tłum zdziczałych gówniarzy, to jednak przesada. Co więcej, jeśli Szprygin mówi, że ochroniarze dostali za rzekome chamstwo, czyli w zasadzie im się należało, bo brzydko się odnosili do rosyjskich kibiców, to brzmi po prostu jak terror bandytów na polskich stadionach. Pytanie czy 12 czerwca, przed, w trakcie bądź po meczu Polska-Rosja złe spojrzenie na rosyjskiego kibica wystarczy, aby ochroniarz bądź kibic drużyny przeciwnej dostał „po mordzie”. Bicia ochrony przez ruskich bandziorów nie można usprawiedliwiać. Jeśli ktoś to robi, tak jak przywódca rosyjskich kibiców, nie zasługuje, aby przebywać w naszym kraju. Zamiast gasić pożary on je roznieca i usprawiedliwia bandytyzm. Won z Polski!
Podobnie powinno się postąpić z każdym bandziorem, który przyjeżdża do naszego kraju. W końcu bandytów nie brakuje w żadnym z państw występujących w mistrzostwach Europy. Chorwaci z Zagrzebia dali o sobie znać w Poznaniu. Mamy wystarczająco dużo własnych grup chuliganów i bandziorów, którzy zamiast kibicować szukają możliwości do awantury. Zdecydowanie i szybka reakcja mogą poprawić atmosferę na stadionach i uczynić nasz kraj naprawdę bezpiecznym. Bez hołoty.

09 czerwca 2012

"Polski Prezydent zamordowany w Rosji". Wojna futbolowa polsko-ruska

Ewa Stankiewicz znów chce być w centrum uwagi. Prowokowanie Niesiołowskiego, niezależnie jak oceniamy zachowanie posła, to najwyraźniej sposób na działanie tej rzekomej dziennikarki. Rzekomej, bowiem rolą dziennikarza jest opisywanie rzeczywistości i przedstawianie faktów, a nie udział w życiu politycznym. Tym razem areną jej działania stał się placyk przed wejściem na Stadion Narodowy. Niestety dla zainteresowanej, wzbudziła jedynie niechęć i praktycznie żadnego zainteresowania mediów. Najwyraźniej Polacy oczekują w dniu meczu ich reprezentacji rozrywki na europejskim poziomie a nie kolejnej wojny polsko-ruskiej.






Solidarni 2012 maszerowali dziś z transparentem, który nie pozostawiał żadnych złudzeń. Jego treść sprowadzała się nawet nie do sugestii, ale wręcz stwierdzenia, że Prezydent Polski, Lech Kaczyński, został zamordowany w Rosji. Trzeba podkreślić, że łatwość i bezrefleksyjność z jaką niektórzy przyjmują za pewnik, że 10 kwietnia 2010 roku doszło do zamachu, jest zadziwiająca. Gdzieś w tle różnych materiałów przygotowanych na stronie internetowej solidarnych można odnaleźć treści, że za zamachem stało KGB i Prezydent Rosji Władimir Putin. W to wszystko wtłoczone są treści o zagrożeniu nawałnicą bolszewicką, która stawia sobie za cel zajęcie co najmniej Europy wschodniej. Przygotowane do samodzielnego wydruku wlepki, plakaty, ulotki nie pozostawiają żadnych, ale to żadnych złudzeń. Można by nawet wnioskować, że zabicie w Rosji Prezydenta Kaczyńskiego było początkiem marszu sowietów na Europę. Najwyraźniej mamy być po raz kolejny przedmurzem Europy, które obroni cywilizowany świat przed dzikusami ze wschodu. Trzeba też przyznać, że przygotowane na stronie solidarnych 2010 materiały są zrobione profesjonalnie. Dobra, nowoczesna grafika, czytelne i przemawiające hasła. Strona również nie najgorsza. Może nie grzeszy nowoczesnym designem, ale jest jasna, czytelna i przede wszystkim narodowa i wielowymiarowa. Obok bowiem troski o pamięć o zmarłym prezydencie pojawiają się materiały w obronie wolności słowa, czyli telewizji Trwam a także wątki związane z eugeniką, aborcją, walką instytucji państwa i mediów tzw. mainstreamowych z kościołem katolickim. Jest więc wszystko. Jest też, o czym nie można zapominać, specjalny banerek: Ewo, jesteśmy z Tobą! To oczywiście o Stankiewicz, która wyrasta na bohaterkę ruchu solidarnych, niezłomną obrończynię wiary i honoru Narodu.
Trudno się więc dziwić, że Ewa Stankiewicz pojawiła się dziś pod Stadionem Narodowym. Słusznie mogła uważać, że w tak dużym tłumie uda jej się podgrzać nastroje i sprzedać swój własny, jedynie słuszny przekaz na temat wydarzeń smoleńskich. Dłuższe poddawanie ocenie jej zachowania nie ma większego sensu. Warto jedynie zauważyć, że uczestnicząc w tego typu marszach, akcjach, występując na wiecach partii nie ma żadnego prawa, aby nazywać się dziennikarką. Sama legitymacja dziennikarska i pisanie tekstów do Gazety Polskiej nie czyni jej bowiem dziennikarką. Ewa Stankiewicz jest politykiem o określonym profilu, występującym z jednoznacznym przekazem politycznym i jednoznacznie utożsamiająca się z PiSem.
To co robią solidarni wraz z ich ikoną Ewą Stankiewicz to nic więcej jak jedna wielka ściema. Ściema obliczona na zbicie kapitału politycznego, na zrobienie szumu i przekonanie Polaków, że Polska jest w stanie wojny. I właśnie dlatego będą pojawiać się przed meczami z prowokacyjnymi transparentami, bo to czego teraz najbardziej potrzebują, to reakcji ze strony Rosjan na kolejne prowokacje. Najlepiej w dniu meczu. I najlepiej żeby polała się krew. Bo przecież, jak świadczy jeden z tytułów felietonu zamieszczonego na stronie solidarni.pl „12 czerwca odegramy się za Smoleńsk!”. A do czego prowadzi wojna futbolowa, nie trzeba przypominać, wystarczy sięgnąć do Kapuścińskiego. Dlatego warto pamiętać, że to tylko sport. Tylko.

07 czerwca 2012

Z gumą czy bez gumy? A może wcale?

Wbrew pozorom Tomasz Terlikowski walczy dokładnie o to samo co Krajowe Centrum ds. AIDS, które przygotowało kampanię „Nie daj szansy AIDS”. Jak sądzę ostatecznie i jemu, tak jak i organizatorom społecznej kampanii chodzi o to, aby ludzie nie chorowali i nie umierali na AIDS. Używa jednak retoryki, którą trudno nazwać na wskroś uczciwą.
Nawet specjalnie trudno się dziwić poglądom wyrażanym przez red. Frondy. Jako naczelny świecki katolik w naszym kraju, reprezentuje poglądy, które są pochodną Jego przekonań i wiary. Ta zaś nie pozostawia złudzeń co do oceny i przede wszystkim standardów zachowań seksualnych. Rozumiem, że Terlikowskiemu trudno pogodzić się z faktem, że współżycie z kilkoma partnerami bądź partnerkami w ciągu całego dorosłego życia jest dziś społecznie akceptowalne i nie stanowi dla wielu ludzi wykładni do oceny drugiego człowieka. Szczęśliwie dziś nikt nikomu nie może zabronić współżycia z tym z kim chce i jak chce. Wolność w zakresie stosunków seksualnych jest po prostu faktem. Co nie zmienia faktu, że swoboda seksualna niesie ze sobą zagrożenia. Choroby weneryczne i AIDS.
Truizmem jest mówienie, że im więcej przypadkowych partnerów tym większa szansa na „złapanie” jakiejś choroby przenoszonej drogą płciową. Co do tego chyba wszyscy są zgodni. Ale też nie ma się co oszukiwać i zakładać, że powtarzane po wielokroć słowa o zagrożeniu związanym z przypadkowym seksem powstrzymają tych wszystkich „napalonych” mężczyzn przed łatwym i szybkim seksem, jeśli taka okazja im się nadarzy. Zwłaszcza wtedy, gdy im, tak jak kiedyś jednej z polskich wokalistek (dziś już nieco zapomnianej) „zachce się bzykać”, a która uprawiała seks ze swoim ówczesnym partnerem, nomen omen piłkarzem, w „kiblu”.
Nie wiem czym kierował się Terlikowski pisząc, że akcja Krajowego Centrum jest de facto nie fair. Oczywiście zgadzam się, że zmuszanie kobiet do nierządu, zdradzanie, oszukiwanie partnerów, którym przysięgało się wierność jest nie fair. Zgadzam się również, że prezerwatywa może pęknąć. To trzy tezy, pod którymi podpisał się naczelny Frondy i które mają przemawiać za tym, że używanie prezerwatyw i ich rozdawanie przez instytucję rządową jest złe, jest nie fair.
Po pierwsze, nie wszystkie kobiety pracujące jako prostytutki są zmuszane do nierządu. Część wybiera ten zawód jako stosunkowo łatwe i szybkie źródło dochodu. Mówienie z kolei, że część prostytutek to kobiety bite, gwałcone i zmuszane do prostytucji to raczej zarzut do instytucji państwa i to nie tylko polskiego, że nie potrafi poradzić sobie z problemem handlu ludźmi. To zjawisko oczywiście zatrważające i przede wszystkim skandaliczne, że w XXI wieku w Europie mamy jeszcze do czynienia z handlem ludźmi. Tyle tylko, że dla mnie to jest argument za legalizacją prostytucji a nie jak się domyślam po słowach Terlikowskiego zamykaniem burdeli. Każda prohibicja rodzi bowiem podziemie i prowadzi do znacznie gorszych skutków niż nawet to z czym mamy obecnie do czynienia. Skoro zaś dostęp do usług prostytutek jest dziś w naszym kraju więcej niż prosty, to lepiej, aby korzystający z ich usług mężczyźni korzystali z prezerwatyw, aniżeli podejmowali ryzyko zarażenia się AIDS.
Po drugie, oczywiste jest, że zdrada partnera jest złem. Oszukiwanie drugiego człowieka, bliskiej osoby, partnera czy małżonki i to niezależnie od sfery jakiej dotyczy, jest czymś złym i upokarzającym. Zwłaszcza, gdy dotyczy spraw tak intymnych jak seks, jeśli przysięgało się wierność. Ale też seks nie dotyczy osób tylko związanych węzłem małżeńskim czy będących w trwałych związkach partnerskich. Jest całe grono ludzi, którzy nie związani jakimikolwiek przysięgami uprawiają seks. Pisanie więc jak czyni to Terlikowski, że państwo zachęca a wręcz niemal rozbija rodziny, bo namawia i propaguje bezpieczny seks w prezerwatywie jest kolejnym nadużyciem. Skądinąd, jeśli nawet założymy, że jest tak jak mówi Terlikowski, czego oczywiście wykluczyć nie można, że przypadkowy seks dotyczy też a może raczej przede wszystkim ludzi związanych z innymi osobami, to chyba lepiej, aby zażywali przyjemności przypadkowego seksu w zabezpieczeniu. Wychodzę z założenia, że lepiej mieć kaca moralnego niż zarażonego lub zarażoną partnerkę chorobą weneryczną i kłopot wówczas nie tylko z własnym sumieniem. Prezerwatywa na członku niewiernego partnera może uchronić drugą, bliską mu osobę przed niechcianą niespodzianką w postaci nieuleczalnej choroby a w najlepszym razie przed chorobą weneryczną.
Po trzecie, Terlikowski twierdzi, że prezerwatywa nie daje pełnego bezpieczeństwa. Nie daje. Może pęknąć, zsunąć się etc. Choć to jak rozumiem redaktor naczelny Frondy zna jedynie z literatury a nie z autopsji. W końcu kościół katolicki zabrania używania środków antykoncepcyjnych w tym także prezerwatyw. A ta z kolei jest jednym z kilku, zgoda, że niedoskonałych, ale jednak zabezpieczeń przed chorobami wenerycznymi i przed AIDS.
Nie dziwię się, że Terlikowski nazywa rozwiązłość seksualną rozpustą. Ma do tego prawo. Tak jak ma prawo do mówienia, że najlepszą ochroną przed AIDS i chorobami wenerycznymi jest wstrzemięźliwość seksualna i wierność. I nie ma też żadnego znaczenia co mówi Terlikowski, gdy uświadomimy sobie, że coraz mniej ludzi przyjmuje za wyznacznik własnych zachowań moralność katolicką, bo to znaczy, że Polki i Polacy nie są ani przesadnie wstrzemięźliwi ani też przesadnie wierni. Nie są też przesadnie różni w swoich zachowaniach seksualnych od większości europejczyków. A skoro tak jest, to właśnie obowiązkiem państwa i jego służb jest uświadomienie do czego może prowadzić przypadkowy seks bez zabezpieczenia. Tak właśnie odczytuję akcję Krajowego Centrum ds. AIDS. I nie żałuję, że także dzięki moim podatkom być może komuś uda się dzięki darmowej prezerwatywie uniknąć przykrej niespodzianki po Mistrzostwach Europy w Polsce i na Ukrainie. 

06 czerwca 2012

Mistrzowie promocji


Zwykle politycy z pompą godną lepszej sprawy nie odmawiają sobie przyjemności otwierania, przecinania wstęg i tym podobnego teatru, gdy uda im się wykończyć jakąkolwiek, nawet najmniejszą inwestycję. W 2009 roku Marszałek Województwa Mazowieckiego otwierał nowo wybudowaną drogę z Goślic do Ciółkowa zaraz po tym, gdy kilka dni wcześniej ten sam odcinek otwierał jego zastępca z Platformy Obywatelskiej. Tym razem, mimo że inwestycja ma charakter znacznie większy, minister Graś poinformował, że Premier nie planuje hucznego otwarcia A2. To wcale nie znaczy, że nie zobaczymy Premiera na A2. Zobaczymy, kiedy autostrada będzie nie tylko przejezdna, ale i bezpieczna, czyli de facto ukończona.
Trzeba przyznać, że nasze ustawodawstwo to chyba ewenement na skalę światową. Aby uczynić możliwym przejazd z zachodu na wschód Polski (ściślej rzecz biorąc do Warszawy), ustawodawca przyjął nowelizację ustawy o szczególnych zasadach przygotowania i realizacji inwestycji w zakresie dróg publicznych. W dużym skrócie sprowadza się ona do tego, że dla umożliwienia przejazdu oddaną do ruchu drogą obniża się jej standard. Nadzór budowlany dopuszcza więc do ruchu na trasie, która nie jest ukończona bądź prace wciąż jeszcze trwają bądź zaraz zostaną ukończone. Oczywiste jest (i też nikt tego nie ukrywa), że owa nowelizacja jest wprost związana z EURO2012. W końcu pozwolenie na użytkowanie takiej drogi będzie wydawane wyłącznie do 30 czerwca br. W przypadku A2 oznacza to, że będzie co prawda przejezdna, ale prędkość dopuszczalna wyniesie 70 km/h a po mistrzostwach trzeba będzie ją dokończyć. Pomijając fakt, że 70 km/h na autostradzie nie jest prędkością zawrotną, to większe obawy trzeba wiązać z bezpieczeństwem ruchu drogowego i ewentualnymi dodatkowymi kosztami związanymi z eksploatacją A2 w czasie mistrzostw, gdy droga jest wciąż do końca nie ukończona, aniżeli komfortem użytkowników tejże. To w rzeczy samej nie stanowi w skali budżetu państwa problemu, którym dziś rządzący zaprzątaliby sobie głowę. A2 zgodnie z zapowiedziami, choć i oczywiście skutecznym straszeniem, że może się jednak nie udać, oddano. Nie ma się też co oszukiwać, że więcej w tym wszystkim było teatru i budowania napięcia na zasadzie „uda im się, czy nie uda”. Dziś, z perspektywy kilkunastu tygodni „walki” rządu na froncie autostradowym widać, że cała ta akcja była dobrze przemyślaną grą pozorów, której efektem miało być odtrąbienie sukcesu i wielka ulga społeczna jak wspaniały mamy rząd, który „dał radę”. Niewątpliwie Premierowi udało się też skutecznie przykryć poważniejsze wpadki. Troska całego narodu o oddanie A2 pozwoliła zapomnieć o planach i mapkach dróg jakimi skutecznie mamiono nas przed mistrzostwami. Plany były w końcu znacznie większe. W tym miejscu warto wspomnieć choćby o planach związanych z A1 czy A4, o drogach ekspresowych. Jeśli by więc podsumowywać skuteczność rządu na froncie walki z budową dróg przed EURO2012 i porównywać z planami jakie prezentowano, to radość z A2 może być trochę jak śmiech przez łzy. Cieszymy się, dziękujemy i znów z poczuciem, że ktoś robi z nas wała.
A jeśli ktoś myśli, że Premier pozwoli nam zapomnieć o sobie i nie będzie robił cyrku z otwieraniem A2, to jest w błędzie. Będzie i cyrk i wstęga i szampan, gdy w ciągu 9 miesięcy po mistrzostwach droga zostanie ponownie oddana do użytku. Żal jedynie, że tych wstęg nie będzie więcej. Choć z drugiej strony, znając możliwości promocji rządu Tuska, nie można wykluczyć, że wstęga będzie przecięta dwukrotnie. W końcu każda autostrada ma swój początek i koniec. Marszałek Struzik i jego koledzy z PO pokazali, że każdą drogę można otwierać dwa razy. A że to głupie … kto by się przejmował detalami.

04 czerwca 2012

"W polityce głupota nie stanowi przeszkody"


Kompletnie mnie nie interesuje komu kibicują polscy politycy, czy może raczej działacze mniej lub bardziej społeczni reprezentujący różne środowiska. Może jedynie trochę irytuje mnie kiedy były reprezentant Polski w sposób pokrętny i pozbawiony znamion logiki wygłasza tyrady na temat polskości poszczególnych zawodników naszej narodowej drużyny, i może też trochę mnie bawi, gdy inny poseł mówi, że będzie kibicował Rosjanom, jeśli zagrają fair play. To pokazuje, że jak się na czymś nie zna to lepiej zachować umiar w wygłaszanych sądach, aniżeli się ośmieszać. Gdyby jeszcze powiedział, że mają fajne koszulki, ciekawe dresy – to może mógłbym nawet wybaczyć ową ignorancję w sprawach piłki nożnej. Ale mówienie o fair play, gdy wymaga się tego od wszystkich drużyn nie wyłączając polskiej jest dziwne i wskazujące, że Robert Biedroń nie uczestniczył w plemiennym lataniu za piłką po podwórku między blokami, jak piszący te słowa. A szkoda – może we właściwym momencie zamiast podniecać się własną bezmyślnością po prostu by zamilkł.
Były piłkarz Jan Tomaszewski niewątpliwie zagalopował się w swojej krytyce polskiej reprezentacji. W swoich sądach posunął się za daleko. Odmawianie polskości i wystarczających związków z krajem Piasta kilku zawodnikom i troska o czystość narodowościową w drużynie narodowej jest co najmniej zabawna. Zważywszy, że temu samemu Tomaszewskiemu nie przeszkadzało, że nasze barwy reprezentowali naturalizowani Nigeryjczyk Olisadebe i Brazylijczyk Guerreiro. Na tej samej zasadzie powinien w sumie od czci i wiary odsądzać Podolskiego czy Miroslava Klose, bo idąc tropem myślowym naszego bohatera z Wembley to zwykli zdrajcy Ojczyzny. Tu jednak sam Tomaszewski zaskakuje, bo choć zamiast z białym orłem na piersi wystąpią z czarnym, wcale mu to nie przeszkadza i będzie kibicował drużynie niemieckiej. Muszę przyznać, że trudno mi dostrzec choć cień konsekwencji i logiki w myśleniu Tomaszewskiego.
Nie mniejsze zdziwienie wzbudzają słowa Roberta Biedronia. Mogę zrozumieć, że ktoś jest internacjonalistą. Któż nie chce pokoju i współpracy między narodami. Co prawda wypowiadanie tego typu sformułowań ma w naszym kraju znacznie inne konotacje i jeśli Biedroń mówiąc o internacjonalizmie sięga do doktryny socjalistycznej, to biorąc pod uwagę doświadczenia choćby z XX wieku z tym pojęciem, to mogę mu jedynie współczuć. To, co było dla mnie szczególnie zadziwiające, to słowa o jakimś mitycznym plemiennym zachowaniu typowym dla polskiej prawicy, a jak rozumiem objawiającym się kibicowaniem własnej drużynie narodowej. Przyznaję, że z takim sformułowaniem spotykam się pierwszy raz. Piłka nożna, jak każdy sport, polega na rywalizacji. Może mieć charakter rywalizacji klubowej, podwórkowej i w końcu narodowej. Kibic utożsamia się z barwami klubowymi i/lub narodowymi. Dorabianie do tego ideologii i czynienie zarzutu kibicom, że wspierają własną drużynę zakrawa już na jakąś paranoję. A nie inaczej odbieram słowa posła Ruchu Palikota o „plemiennym zachowaniu”. Nie ma nic złego w rywalizacji międzynarodowej. No chyba, że pan Biedroń w swym internacjonalistycznym zapędzie potępi każdą formę rywalizacji, bo może wzbudzać złe emocje narodowe.
I choć to może mało dziś „modne”, jak kilka milionów Polaków będę wspierał „naszych”. Nie będę kibicował Niemcom, Rosjanom, Grekom, Czechom, Szwedom i komukolwiek innemu. Będę kibicował Polakom. Dlaczego? Bo jestem Polakiem i jestem z tego dumny. I tyle.

02 czerwca 2012

Nieformalne dziecko obojga płci

Argument przeciwko związkom partnerskim, bo dzieci z tego nie będzie, jest nie tylko chamski, ale i na swój sposób kłamliwy. Po pierwsze, związki partnerskie nie dotyczą tylko homoseksualistów, ale także par heteroseksualnych. Po drugie, zarówno homoseksualiści jak i lesbijki mogą mieć dzieci. Przypuszczam, że mają nie mniejsze możliwości reprodukcyjne niż poseł Solidarnej Polski Andrzej Dera. Po trzecie, troska posła Dery o poziom płodności w naszym kraju może być wzruszająca. Szkoda jednak, że nie dostrzega, że większym problemem dla współczynnika dzietności w naszym kraju jest rosnąca niepłodność wśród ludzi w wieku reprodukcyjnym, traktowana przez WHO jako choroba społeczna, a nie brak dzieci ze związków homoseksualnych.




Spór posłów Dery i Biedronia na antenie Superstacji dotyka wbrew pozorom jednak szerszego problemu związanego z zakresem ingerencji państwa w życie obywateli, aniżeli jedynie sporu o to czy homoseksualiści mogą mieć dzieci czy nie. Oczywiście poseł Dera ma rację mówiąc wprost, że dwóch mężczyzn czy dwie kobiety nie są zdolne do poczęcia w sposób naturalny dziecka. Nie chcę w tym miejscu komentować słownictwa i argumentacji jakiej użył w rozmowie z Biedroniem poseł Solidarnej Polski. Taka argumentacja wyklucza jakąkolwiek dyskusję. Choćby dlatego, że wiele lesbijek czy homoseksualistów pragnie mieć dzieci, pragnie być matkami czy ojcami a z różnych przyczyn, przede wszystkim ograniczeń systemowych i prawnych w tej roli nie mogą się spełniać. Takie słowa mogą być więc po prostu okrutne i niepotrzebne. Każdy kto skończył szkołę podstawową wie, że do poczęcia dziecka w sposób naturalny potrzeba mężczyzny i kobiety i poseł Dera mógł sobie darować tę lekcję quasi biologii. Co nie zmienia faktu, że zarówno homoseksualiści jak i lesbijki mogą korzystać z metody in vitro, dawstwa spermy, komórek i surogatek, by być rodzicami. Takie rzeczy dzieją się na świecie. Ojcem w związku homoseksualnym jest choćby Ricky Martin czy Elton John z bardziej znanych postaci. Przy czym ten pierwszy jest dawcą spermy, który wykorzystał do urodzenia własnych genetycznie bliźniaków surogatkę.


Tym niemniej dyskusja obu posłów skłania przede wszystkim nie do zastanawiania się nad możliwościami reprodukcji wśród par homoseksualnych, ale jak daleko państwo może ingerować w życie obywateli i kształtować model życia i rodziny. Nie dostrzegam bowiem żadnych racjonalnych przesłanek, aby narzucać ludziom określony model kształtowania związku w jakim mają realizować swoje potrzeby związane z poczuciem bliskości, oddania czy miłości. Argument, że ze związku dwóch mężczyzn czy dwóch kobiet nie może być dzieci, a to stanowi o tym czy związek jest udany czy nie i przede wszystkim dobry dla państwa, trąci jakąś chorą inżynierią społeczną. Jeśli, jak próbuje to robić poseł Dera, sprowadzi się człowieka jedynie do roli reproduktora, to w idealnym świecie posła Solidarnej Polski nie ma miejsca dla ludzi takich jak Jarosław Kaczyński  (niepłodny z własnego wyboru), homoseksualiści, lesbijki, osoby niepłodne i bezpłodne (idąc dalej w tej absuradalnej logice ze społeczeństwa należałoby wykluczyć księży, zakonników i zakonnice - niepłodni na własne życzenie). W tej wizji Ci ludzie są po prostu zbędni dla państwa. Czy to zbyt daleko idący wniosek? Być może, lecz nie można wykluczyć, że rzucone w eter słowa, że ze związku homoseksualnego nie może być dzieci, można rozszerzyć na wszystkich, którzy ich nie posiadają. Nie wiem czy poseł Dera chce zmuszać ludzi do płodzenia potomstwa, czy jedynie wyraża troskę o własną emeryturę. Niezależnie jakie są jego intencje, wnioski mogą jedynie wzbudzać lęk i smutek, że wygłasza ja wybraniec narodu.


Państwo bowiem nie powinno przede wszystkim stwarzać barier prawnych osobom pragnącym żyć po pierwsze, w związkach homoseksualnych, po drugie, w związkach niesformalizowanych. Obecnie mamy do czynienia z sytuacją, w której osoby heteroseksualne i homoseksualne, które prowadzą wspólne gospodarstwo domowe bez ślubu mają mniejsze prawa, aniżeli członkowie społeczeństwa żyjący w związku małżeńskim. Biorąc pod uwagę zmiany w strukturze społecznej i nastawieniu obywateli do instytucji małżeństwa a także szanując potrzeby środowisk homoseksualnych obowiązkiem państwa winno być stworzenie takich warunków formalno-prawnych, w których osoby pragnące dzielić wspólnie życie poza instytucją małżeństwa lub nie mogące zawrzeć związku małżeńskiego mają zagwarantowane prawa wynikające z tytułu prowadzenia wspólnie gospodarstwa domowego.Stąd wniosek, że należy zalegalizować instytucję związków partnerskich dla osób zarówno tej samej, jak i odmiennej płci. Związek taki powinien być rejestrowany w Urzędzie Stanu Cywilnego i mieć formę umowy cywilnoprawnej. Podobnie jak we Francji i też częściowo zgodnie z postulatami jakie zgłaszają środowiska homoseksualne.


Z tytułu zawartej umowy strony związku powinny mieć zabezpieczone prawo do m.in.: dziedziczenia, pochowania zmarłego partnera, informacji o stanie zdrowia i decydowania o dalszym trybie leczenia partnera, wspólnego opodatkowania po trzech latach od zarejestrowania związku, adopcji biologicznego dziecka jednego z partnerów związku i prawa do świadczeń socjalnych analogicznych jakie występują w przypadku małżeństw.


Mogę sobie wyobrazić, że ludzie potrafią być szczęśliwi bez dzieci. Mogę sobie wyobrazić, że ludzie mogą być szczęśliwi żyjąc według własnych reguł w związkach z partnerami jakich pokochają niezależnie od ich koloru skóry, płci, wyznania. Nie mogę sobie jednak wyobrazić państwa, w którym jedynym argumentem dla braku akceptacji i zgody dla życia zgodnie z własnymi przekonaniami, jest brak możliwości posiadania dziecka.

01 czerwca 2012

BBC przykładem profesjonalizmu. Żart!

Wiele już napisano o filmie BBC o stanie przygotowań Polski i Ukrainy do Mistrzostw Europy. Skupiając się przede wszystkim na kibolach, agresji towarzyszącej meczom piłkarskim etc. Pominięto jednak niezwykle ważny edukacyjny aspekt tego filmu a związany z nową, a przynajmniej mnie wcześniej nieznaną, geografią państw graniczących z Polską. Otóż, ci wybitni angielscy dziennikarze, przekonują w swoim materiale, że Polska nie graniczy z Czechami od południa a z Austrią i Słowacją. Dowód, to obrazek poniżej:


Nic dodać, nic ująć. Informacja o mapce została przeze mnie powielona z Facebooka. Niestety nie jestem takim bystrzakiem jak ktoś, kto to znalazł to cudo. Szacunek dla autora, który odkrył ten blamaż.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...