10 listopada 2014

ROGACKI KAMIŃSKI HOFMAN DOWN

Posłów PiS, którzy udali się de facto na wycieczkę do Madrytu z małżonkami zgubiła pycha. To zresztą niejedyny przypadek w ostatnich latach, kiedy nadmierna wiara we własną bezkarność prowadzi do spektakularnych upadków modelowo układających się karier polityków młodego pokolenia. Większość z nich, po jakiejkolwiek wpadce, znika z życia publicznego bez śladu. Trudno powiedzieć już dziś co będzie z posłami Prawa i Sprawiedliwości. Skala popełnionego przez nich grzechu jest duża. Jedno jest jednak pewne. Długo nie uda im się zaskarbić łask prezesa. 
Decyzja Jarosława Kaczyńskiego nie pozostawia złudzeń. Mimo, iż formalnie decyzje podejmują odpowiednie władze statutowe partii to nikt nie ma wątpliwości, że nie będą one sprzeczne z opinią samego prezesa. Trzech młodych parlamentarzystów PiS straci wysokie miejsca w hierarchii politycznej. Nie znajdą się na listach wyborczych a ich kariera krajowa dobiegła końca. Być może zapowiedź szybkiej i ostrej decyzji władz PiSu wobec podróżników ma podłoże przedwyborcze. Nie można tego wykluczyć. Jednocześnie trzeba przyznać, że jest to jedyna słuszna i właściwa decyzja jaką mógł podjąć Prezes PiS. I podjął.
W tym kontekście zachowanie władz Platformy Obywatelskiej wobec choćby Sławomira Nowaka i jego dalszy udział w pracach klubu PO może budzić stosowne pytania o konsekwencje słów i czynów polityków tej formacji (bo co do wiarygodności samego Nowaka już chyba nikt nie ma złudzeń). Co więcej, podobna sytuacja jak z posłami PiSu dotyczy również polityka PO, europosła Zwiefki. On również zachował się dwuznacznie, podpisując się na liście obecności w Parlamencie Europejskim, by zaraz potem pędzić na samolot. Za udział w komisji, w której w rzeczywistości nie uczestniczył europoseł miał zainkasować stosowne wynagrodzenie. Nieobecność europosła skrupulatnie odnotowała niemiecka telewizja. Poseł Zwiefka w nagrodę został szefem kampanii PO a potem europosłem. Klasa próżniacza, z którą walkę obiecywał Donald Tusk po raz kolejny okazała się jedynie niespełnioną mrzonką.
Janusz Palikot komentując wydarzenia związane z politykami PiS proponuje jako jedno z rozwiązań mających na celu zakończenie czy też ukrócenie podobnych praktyk w przyszłości, zwiększenie wynagrodzenia polityków. Ma to niby zmniejszać wszechobecną wśród polityków, jak rozumiem, chęć kombinowania w celu wyciągnięcia dodatkowych publicznych pieniędzy. Trudno zgodzić się z liderem Twojego Ruchu. Założenie, że człowiek bogaty jest z gruntu uczciwszy niż człowiek ubogi, jest mocno kontrowersyjne. Rzecz nie w zwiększaniu dochodów polityków, ale przede wszystkim w stworzeniu odpowiednich mechanizmów kontroli. Proste zasady rozliczania delegacji i wydatkowania publicznych środków i konsekwentne ich egzekwowanie to podstawowe narzędzie do samokontroli wydatków realizowanych przez parlamentarzystów. Ale czy obecnym politykom będzie zależeć na samoograniczeniu….wątpię. Parlamentarzyści jak latali tak będą dalej latać. Choć jedno na pewno się zmieni. Żony częściej będą zostawać w domu.

07 listopada 2014

Taśma prawdy nie powie

Ujawnione taśmy dotyczące interwencji policji wobec posła Wiplera z całą pewnością pokazują jedno. Poseł Wipler nie był trzeźwy. To jeszcze nie grzech, wszak wypić a nawet upić może się każdy. Wolna wola. Nawet poseł na Sejm RP może chodzić po ulicach Warszawy chwiejnym krokiem. Kto bogatemu zabroni. Gorzej, jeśli pod wpływem przestaje nad sobą panować lub zaczyna przeszkadzać w działaniach podejmowanych przez upoważnione do tego służby.
"Taśmy Wiplera" a przynajmniej ich część, którymi ekscytują się media i sam poseł wcale nie dowodzą, że mamy do czynienia z bezbronną ofiarą ataku policji. Na taśmach widać bicie pałką posła, widać szarpaninę, ale widać też jak poseł Wipler, co prawda nie w prostej linii, ale jednak kieruje się do interweniujących chwilę wcześniej funkcjonariuszy.
Jakie słowa padły nie słychać. Widać, że dochodzi do szarpaniny. I trudno się dziwić, że podczas policyjnej interwencji funkcjonariusze reagują w sposób zdecydowany. Można mieć raczej pretensje, że obezwładnienie jednego człowieka, i powiedzmy to szczerze, pod wpływem alkoholu (czego zresztą sam poseł nie ukrywa) zajmuje im tak wiele czasu. 
W końcu to właśnie od policjantów oczekujemy zdecydowania i szybkości reakcji. Niezależnie od tego, czy naprzeciwko nich stoi "zwykły" obywatel czy gość z poselską legitymacją. Każdy powinien poddać się poleceniom interweniujących, i to w dodatku w mundurach, policjantom. Jeśli poseł sądził, że jest ponad prawem a poselski immunitet pozwoli mu na bezkarne przerywanie policyjnej interwencji, to chyba dobrze dla życia publicznego, że odniósł bolesną lekcję. 
Czy kolejne odcinki taśm wyjaśnią cały kontekst sytuacji? Nie wiadomo. Ale to, że powinny zostać ujawnione jest bezsprzeczne. Bez tego nadal można jedynie snuć domysły jak było naprawdę, bo dla jednych ujawniony materiał jest niepełny, a dla drugich wystarczająco długi. 

05 listopada 2014

NYC


Piotr Guział wygra

W II turze wyborów prezydenckich to Piotr Guział będzie faworytem wyścigu wyborczego a nie Hanna Gronkiewicz-Waltz. I jeśli do niej dojdzie wygra. W Warszawie nastąpi zmiana. Na lepsze. 
Platforma Obywatelska zaczęła z impetem telewizyjną kampanię samorządową. W ostatnich dwóch tygodnia w zamyśle twórców jej nowego wizerunku premier Ewa Kopacz pokazuje się jako socjalna twarz PO. Wzywa do jedności, zaprasza na spotkanie szefa największej opozycyjnej partii. W spocie wyborczym odcina się od kłócących polityków. Bliżej ludzi. Już nie gospodarcze oblicze, ale socjalne. To wprost uderzenie w elektorat lewicowy. Próba pozyskania nowych środowisk wobec widocznego i wyraźnego zniechęcenia dotychczasowego elektoratu.
Opozycja zdaje się nie być przygotowana na taki scenariusz. To z kolei przekłada się na kampanię samorządową. Zresztą w Warszawie widać to najlepiej. SLD wystawia do walki z prezydent Warszawy sympatycznego, acz nierozpoznawalnego lidera, typowego działacza partyjnego. PiS zaś stawia na Jacka Sasina, który nie jest nawet mieszkańcem Warszawy.  W kontekście sztandarowego dla kampanii Sasina postulatu bezpłatnej komunikacji i płacenia podatków w Warszawie jest to więcej niż pogrążające kandydata partii Jarosława Kaczyńskiego. Na tym tle, Piotr Guział jawi się jako zupełnie inna, nowa jakość. Charyzmatyczny, bezpartyjny, z doświadczeniem samorządowym, wizją miasta i wielkim sukcesem jakim było referendum w sprawie odwołania obecnie urzędującej prezydent. Choć w referendum nie udało się odwołać Hanny Gronkiewicz-Waltz, to już jego wynik i to że się odbyło pokazuje ogromny potencjał Guziała.
Spośród kandydatów, którzy mogą walczyć o II turę z panią prezydent liczą się więc w zasadzie jedynie dwaj kandydaci. Jacek Sasin i Piotr Guział. Ten pierwszy, z obciążeniem meldunku w Ząbkach, reprezentujący Prawo i Sprawiedliwość nie stanowi praktycznie żadnego zagrożenia dla Gronkiewicz-Waltz. Przyglądając się kampanii Jacka Sasina można czasem odnieść wrażenie, że sam kandydat nie wierzy w sukces. Gdyby udało mu się, mimo ewidentnych wpadek, uzyskać poparcie dające udział w II turze, to nie trzeba być specjalnym znawcą politycznych mechanizmów by wiedzieć, że dziś i pewnie jeszcze długo PiS nie będzie w Warszawie siłą dominującą tak jak przez ostatnie 8 lat Platforma Obywatelska. Warszawa, w której wygrywał Lech Kaczyński w 2002 roku jest już zupełnie innym miastem a też każdy inny kandydat z ramienia tej partii na funkcję prezydenta stolicy jest jedynie cieniem swego partyjnego poprzednika. Zważywszy, że prezydentura Lecha Kaczyńskiego w warszawskim ratuszu nie była porywająca, można jedynie dodać, że ów cień jest wyjątkowo słaby.
W tym kontekście Piotr Guział jest nowością na warszawskim rynku. Zagrożeniem dla zabetonowanej warszawskiej sceny politycznej. Tak jak na krajowej liczą się PO i PiS tak Warszawa była jej niemal lustrzanym odbiciem. Przez długi czas można było w ciemno obstawiać wyniki wyborów w stolicy. Coś jednak się zmieniło. Piotr Guział nie jest obciążony zmorą trwałego konfliktu politycznego, w którym uczestniczą i którym żywią się Platforma i PiS. Co więcej, jest człowiekiem o lewicowej wrażliwości potrafiącym rozmawiać i tworzyć koalicje ze wszystkimi. W tym kontekście w spocie Platformy Obywatelskiej z Ewą Kopacz w roli głównej, w którym odcina się od kłócących polityków, to Guział byłby bardziej wiarygodny w roli głównej aniżeli pani premier. Z jednej strony mamy bowiem polityka o społecznym zacięciu, z umiejętnościami zarządzania i zdolnego do tworzenia koalicji z każdym, kto chce i potrafi realizować program pozytywny. Z drugiej, pokazującego swoim dotychczasowym politycznym doświadczeniem, że w Warszawie mniej liczy się skąd przychodzisz, ale czy chcesz razem budować Warszawę. I nie jest ważne czy masz naklejkę PO czy PiS, ważne, czy chcesz i potrafisz pracować dla Warszawy.
Ma więc Piotr Guział potencjał na prawdziwego polityka samorządowego, lidera zmian. Ma też czas, by przekonać do siebie wyborców. Ma też potencjał by w II turze być prawdziwą alternatywą, a nie jak kandydat PiS, jedynie statystą spektaklu, który zgodnie z polskim prawem musi się odbyć. Wybór jest więc prosty. Glosuję na Piotra Guziała!

30 października 2014

Kampania za publiczne

Nie trudno zrozumieć dlaczego władzom Warszawy nie zależy na prostych oszczędnościach wynikających z likwidacji gazet wydawanych przez urzędy dzielnicowe. To świetne narzędzie do promocji w czasie sprawowania władzy a przed wyborami darmowe narzędzie reklamy kandydatów na radnych. Grzechem byłoby nie skorzystać z tych ułatwień a poza tym kto im zabroni?
W 2009 roku przedstawiłem raport, z którego wynikało, że w Warszawie mamy kilkanaście tytułów lokalnych wydawanych przez urzędy dzielnicowe. Budżet Warszawy kosztowało to około 2.000.000 zł (słownie: dwa miliony złotych). W przeciwieństwie do wydawców prywatnych, redakcje gazetek urzędowych nie muszą zabiegać o czytelnika. Nie muszą, bo mają pewny budżet. Nie muszą szukać sponsorów, reklamodawców. Zwykle redagowane są i wydawane przez specjalnie zatrudnionych w tym celu urzędników lub przez firmy zewnętrzne. Są wydawane na dobrym, kredowym papierze. Na bogato!
Takim wydawnictwem jest też biuletyn śródmiejski o nazwie Wspólnicy, który niedawno trafił w moje ręce. Wrześniowy numer pisma zupełnie o niczym. Jednak wydany na świetnym papierze, z pięknymi zdjęciami i oczywiście wstępniakiem burmistrza dzielnicy z rządzącej PO. Jednak to mało. W środku pan burmistrz pojawia się na kolejnych fotografiach, przecina wstęgę, coś otwiera etc.
W zasadzie, z drobnymi różnicami wynikającymi z lokalnej specyfiki, większość tego typu wydawnictw ma podobny schemat. Prostacka, choć w ładnej oprawie, propaganda sukcesu za publiczne pieniądze. Nikt nie pomyśli, że likwidacja tego typu wydawnictw dałaby miastu, może nie decydujące, ale jednak znaczące oszczędności. Jeśli każdy grosz się liczy, zwłaszcza teraz, kiedy balansujemy na granicy dopuszczalnego prawem zadłużenia, to dobry gospodarz nie wydaje pieniędzy na błahostki.
Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że punkt widzenia autora mógłby się zmienić, gdyby znajdował się na miejscu wydających ją urzędników. Odpowiadam więc, że można bez żalu rozstać się z wydawnictwem dzielnicowym. Zrobiłem to w 2005 roku. Kiedy pełniłem funkcję zastępcy burmistrza dzielnicy Wola zlikwidowaliśmy jako zarząd wydawnictwo urzędu o nazwie „Kurier Wolski”. Można? Można.
PS
Niestety moi następcy z Platformy Obywatelskiej przywrócili tytuł, który rok wcześniej udało mi się zamknąć. Najwyraźniej trudno im się było oprzeć pokusie wydawania za nasze pieniądze wydawnictwa o małej wartości merytorycznej acz dużej wizualnej. W końcu gdzie indziej mieliby darmowe medium do prezentacji własnych zdjęć i tekstów tak słodkich, że aż robi się niedobrze.

23 października 2014

Lizanie lizaka przez szybę

A miało być tak pięknie. Najpierw Hanna Gronkiewicz-Waltz z dziennikarzami jeździ II linią metra a zaraz przed wyborami otwiera ją w otoczeniu działaczy PO. Wygląda jednak na to, że z planów uruchomienia metra dla warszawiaków przed 16 listopada może nic nie wyjść. Nie znaczy to wcale, że – choć niedostępne na co dzień – nie stanie się wyborczą atrakcją.
Trzeba mieć wyjątkowo dużo tupetu, śmiałości, ale i też bezczelności by po 2 latach opóźnienia czynić z otwarcia opóźnionej inwestycji fetę i to jeszcze przed wyborami. To raczej powód do wstydu. Wstydu tym większego, że mimo starań i zabiegów sztabowców pani prezydent, może się okazać, że nie wszystkie stacje uda się oddać do użytku bezpośrednio przed wyborami. I tak, jak informowały media, z planowanego na 8, potem na 11 listopada otwarcia niewiele wyjdzie.
To, jak się okazuje, nie stanowi dla władz miasta większego problemu. Otóż na 9 listopada planowany jest dzień otwarty w warszawskim metrze. Jak poinformowała pani Agnieszka Kłąb z biura prasowego ratusza „9 listopada chcemy pokazać mieszkańcom jak te stacje wyglądają. Bo potem będziemy biec, będziemy jechać, będziemy pędzić i nie będzie czasu żeby zobaczyć jak te stacje rzeczywiście wyglądają, jak zostały zrealizowane” (Telewizyjny Kurier Warszawski, 21.10.2014).
W normalnym mieście okazja do fetowania jest wówczas, gdy poprawia się standard życia mieszkańców. Zwłaszcza, jeśli realizowane zadanie wykonuje się w terminie. W Warszawie mamy nową tradycję. Zwiedzanie inwestycji nieskończonych! A to już jest jak lizanie lizaka przez szybę. Głupie, niepotrzebne i pozbawione sensu.

18 października 2014

Jak zostałem populistą

Gazeta Stołeczna piórem redaktora Michała Wojtczuka poświęca mojej kampanii billboardowej cały artykuł. I choć pan redaktor w zasadzie oddaje bez zarzutu moje przemyślenia w zakresie metra na Pragę Południe (a jak wolą puryści nomenklaturowi na Gocław i Grochów) to jednocześnie tytuł artykułu jednoznacznie określa stosunek redakcji do komitetu, który reprezentuję.
„Populizm kandydata od Guziała. Obiecuje metro na Gocław” – tak zatytułowany jest artykuł, w którym wyjaśniam m.in. dlaczego chcę jako radny Warszawy dążyć do budowy metra na Grochów i Gocław. Nie zmienia to faktu, że mniej uważny czytelnik, jedynie na podstawie tytułu, może sobie wyrobić jednoznaczne stanowisko na temat kandydata jak i samego komitetu. A przecież sam autor zauważa w drugim akapicie artykułu, że „ratusz od dawna planuje budowę odgałęzienia metra na Gocław, które zaczynałoby się na stacji II linii przy Stadionie Narodowym. Jest już tam dodatkowy peron, który na razie nie będzie wykorzystywany".
Co więcej, warto w tym miejscu zacytować fragment z programu pani Hanny Gronkiewicz-Waltz z 2006 roku: „W ciągu nadchodzących kadencji doprowadzimy metro na Bemowo, a po drugiej stronie na Gocław i Targówek” (cytat dzięki Michał Pretm). Czy wówczas ktoś z redakcji Gazety Stołecznej nazwał panią prezydent populistką? Nie przypominam sobie…
Najwyraźniej tytuł populisty przysługuje nie za to co się mówi, tylko w zależności od tego jaki komitet reprezentuje. Coż….życie.

08 października 2014

Szczyt obłudy, czyli rzecz o janosikowym

- Szczytem naszych marzeń byłoby uwolnienie Warszawy od 2 panów – Janosika i Bieruta – powiedziała Hanna Gronkiewicz – Waltz 4 października podczas konwencji wyborczej PO inaugurującej kampanię wyborczą tej partii. Czy wśród wypowiedzi z ostatnich dni pani prezydent można znaleźć słowa obarczone większą obłudą. Wątpliwe.

Wystarczy skupić się na samym Janosiku, a dokładnie na tzw. janosikowym. Dla przypomnienia warto jedynie nadmienić, że janosikowe to obowiązkowa wpłata do budżetu państwa, którą płacą najbogatsze samorządy na rzecz pozostałych. Warszawa od lat zajmuje w tej grupie pierwsze miejsce. Płaci najwięcej.

3 lata temu kiedy Platforma Obywatelska przystępowała do kampanii parlamentarnej, kandydaci tej partii, dziś część z nich to posłowie, obiecywali walkę o obniżenie janosikowego. Z walki niewiele wyszło. Warszawa jak płaciła, tak dalej płaci swoisty haracz od przedsiębiorczości własnych mieszkańców. Obecni posłowie PO z Warszawy szybko zapomnieli o składanych obietnicach a i Hanna Gronkiewicz-Waltz wiceprzewodnicząca Platformy bądź nie potrafiła zadbać o interes Warszawy wśród partyjnych kolegów, bądź jedynie na poklask wspierała hasła obniżenia janosikowego.

Dziś wraca do tematu. Trudno jednak wierzyć, że są to słowa szczere i dające nadzieję na zmianę. I oczywiście użalanie się pani prezydent może mieć swój urok i urzekać najwierniejszych wyborców partii rządzącej. Trudno jednak uwierzyć by po niemal 8 latach rządzenia Warszawą i 7 latach Polską – obywatelska z nazwy partia nie miała okazji do przeprowadzenia dyskusji i wypracowania ostatecznego stanowiska w kwestii janosikowego.

Miała i mogła zmienić złe ustawodawstwo. Warszawa od dawna może nie być płatnikiem na rzecz biedniejszych regionów. Jedyne co stoi na przeszkodzie, to polityka Platformy Obywatelskiej. Jeśli więc dziś Hanna Gronkiewicz-Waltz marzy o uwolnieniu się od pana Janosika, to chyba rzeczywiście najlepszym gremium do słuchania jej marzeń jest konwencja działaczy PO. Bo chyba nikt już nie da się nabrać na spektakl odstawiany przez panią prezydent przy okazji kolejnych wyborów. W końcu ile razy można mówić o marzeniach? Czas na ich realizację przecież już dawno minął…..

01 października 2014

2 lata za późno

Z ogromną pompą, w towarzystwie dziennikarzy Prezydent Warszawy odbyła pierwszą podróż centralnym odcinkiem II linii metra. Zapomniała jednak dodać, podczas zorganizowanej po przejeździe konferencji, że przejazd ten odbył się niemal w 2 lata po pierwszym, planowanym terminie ukończenia prac.

Warto przypomnieć, że pierwsze plany zakładały oddanie do użytku centralnego odcinka II linii metra jeszcze przed EURO 2012. Potem, jak to bywa w Warszawie za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz termin ten przesuwano. Faktem pozostaje, że podczas mistrzostw Europy w piłce nożnej II linia metra nie została uruchomiona a kibice z całej Europy podziwiali rozkopane centrum stolicy.

Kolejny termin wyznaczono na 2013 rok. I ten także nie został dotrzymany. Na przeszkodzie stanęły nieoczekiwane trudności i jak wówczas wyjaśniano budowniczowie metra„natrafili na nieoznaczone instalacje, których bieg trzeba było zmieniać, niewybuchy i inne przedmioty wstrzymujące prace. Te i inne obiektywne przyczyny spowodowały przesunięcie daty zakończenia budowy tego odcinka o 337 dni wraz z odbiorami inwestorskimi”. (warszawa.naszemiasto.pl)

W końcu nastał rok 2014. I właśnie w tym roku, zaraz przed wyborami, ekipie rządzącej Warszawą udało się zakończyć centralny odcinek II linii metra. Zadziwiająca zbieżność terminów. I choć trzeba się cieszyć, że w końcu II linia metra przynajmniej w części zostanie oddana, to jednocześnie pozostaje niedosyt, że znów z dużym opóźnieniem.

12 sierpnia 2014

Warszawa zalana

„Zamknięte cztery stacje metra, unieruchomione tramwaje, opóźnione autobusy i zamknięte ulice. To skutki ulewy, która w niedzielę przeszła nad Warszawą.” To komunikat z jednego z warszawskich portali informacyjnych z czerwca 2013 roku. Gdyby jednak wyrzucić wyraz niedziela, jak ulał pasowałby do wydarzeń z sierpniowego poniedziałku 2014 roku.

Zwykłe „sorry, taki mamy klimat” jest chyba w tej sytuacji nie wystarczające dla wytłumaczenia czemu w Warszawie mamy problem za każdym razem, gdy pojawią się większe opady. Włodarze miasta z panią Prezydent na czele, sprawiają wrażenie zaskoczonych za każdym razem, gdy woda wedrze się do metra, kilka ulic staje się nieprzejezdnych a pomysłowi warszawiacy korzystają z okazji i na warszawskich ulicach zamiast używać pojazdów mechanicznych korzystają z kajaków. 

Rok od poprzedniej ulewy to chyba wystarczający czas, aby wyciągnąć wnioski, że mamy niedrożne studzienki, złe odpływy i nie jesteśmy dobrze zabezpieczeni na wypadek pogodowych kataklizmów. Tym bardziej, że opady, które przechodzą nad Warszawą to nie huragan Katrina, a jedynie kilka większych chmur deszczowych. I oczywiście, można powiedzieć, że nic się nie stało. Po kilku godzinach miasto wróciło do normalnego życia. Ale czy tak musi być i czy każdą nieudolność da się wytłumaczyć klimatem?

07 sierpnia 2014

Z piórkiem w dupie

Nie ma żadnego uzasadnienia dla przemocy. Zarówno tej werbalnej jak i fizycznej. Przemoc zawsze będzie rodzić przemoc a dopuszczenie w debacie publicznej do samosądów jest zbrodnią, która wcześniej czy później będzie obnażać słabość państwa. A przy braku państwa wkracza anarchia i pojawia się miejsce dla zachowań ekstremalnych.
Zaczął Korwin-Mikke policzkując Michała Boniego. Zamiast siły pokazał swoją słabość i wyjątkowy brak kultury. I o ile prostactwo przywódcy KNP można znieść, o tyle trudno akceptować fakt, że ów polityk nadal jest zapraszany do udziału w publicznych debatach. Oczywiście trudno zrzucać winę na Korwina-Mikke za całe zło publicznych debat i też obwiniać go za późniejsze wydarzenia sprowokowane przez Rafalalę, to jednak jest on obok transwestyty symbolem ostatnich wydarzeń i słabości zarówno mediów a przede wszystkim niskich obyczajów.
Każdy zasługuje na szacunek, również Rafalala. Nie ma większego znaczenia czy paraduje z piórkiem w dupie czy też ma umalowane usta i blond perukę wielkości Stadionu Narodowego. Nazywanie kogokolwiek „to coś” jest obraźliwe i służy poniżeniu. Jednak… nie jest to wystarczający powód by użyć siły wobec werbalnego agresora. Tak jak nikogo nie powinno się określać mianem „to coś”, tak też wobec nikogo nie powinno stosować się przemocy fizycznej. Tym bardziej, że z filmiku zamieszczonego przez samą Rafalalę z wydarzeń gdzie weszła w interakcję z niedoszłym wynajmującym widać wyraźnie, że nie chodziło o nieprzemyślaną reakcję w odpowiedzi na obraźliwe słowa. Chodziło o pobicie i poniżenie. Żądanie od kogoś klękania to już nie reakcja na chamstwo (podkreślmy werbalne!), ale obrzydliwa próba całkowitego poniżenia drugiego człowieka.
Ciąg dalszy tych głupich i chamskich reakcji Rafalala dała pokaz podczas spotkania z Arturem Zawiszą. I oczywiście rację będą mieli ci, którzy stwierdzą, że zapraszanie do studia takich gości będzie generować konflikt. Można było przewidzieć, że w trakcie spotkania narodowca z transseksualistą dojdzie do „spięcia”.  Można było przewidzieć, że Artur Zawisza nie okaże szacunku Rafalali a ta sprowokowana użyje przemocy. Zamiast wyjść ze studia i nie siadać przy jednym stole z człowiekiem, który nie okazuje jej szacunku. A tak, jako agresor, jest nie mniej winna całego zamieszania niż Artur Zawisza. I nie ma znaczenia kto zaczął. W państwie prawa, demokratycznym są inne metody rozwiązywania konfliktów wykluczające przemoc, oblewanie wodą, uderzanie w twarz i żądanie klękania.
Przemoc nie jest sposobem rozwiązywania problemów. Zgoda na dokonywanie samosądów to prosta droga do zaprzeczenia instytucji państwa, które jako jedyne w świetle prawa posiada instrumenty przymusu. A też stara prawda życiowa mówi, że na każdego Kozaka znajdzie się większy Kozak. I choć dziś Rafalala może biegać po studiach TV w glorii zwycięzcy pojedynku na „strzelanie z liścia” i oblewanie wodą adwersarzy, to już za moment może trafić na kogoś znacznie większego. A wówczas stanie się ofiarą własnej broni, bo trudno bronić kogoś, kto sam nadużywa rąk w dyskusji. 

29 lipca 2014

NIE dla generała Sosabowskiego

Na początku lipca Zespół Nazewnictwa Miejskiego negatywnie zaopiniował nadanie nazwy parkowi przy ulicy Znicza im. gen. Stanisława Sosabowskiego. To sytuacja dziwna i kuriozalna. Tym bardziej, że z informacji jakie można uzyskać z Ratusza wynika, że wniosek odrzucono bowiem istnieje już ulica im. gen. Sosabowskiego.
Z inicjatywą nadania nazwy gen. Stanisława Sosabowskiego parkowi przy ulicy Znicza wystąpiła Południowopraska Wspólnota Samorządowa. Warto wspomnieć, że nie jest to działanie przypadkowe. Pamiętając o licznych, także heroicznych wyczynach generała, należy także podkreślić  jego niewątpliwy wkład w obronę Grochowa w czasie kampanii wrześniowej w 1939 roku.
Wydawać więc się mogło, że w zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, aby w ten sposób uhonorować pamięć jednego z bohaterów walk z 1939 roku. Decyzja Zespołu Nazewnictwa Miejskiego a przede wszystkim uzasadnienie jej negatywnej opinii budzi spore wątpliwości. Trudno bowiem zgodzić się z jedynym argumentem jaki podano inicjatorom nadania nazwy parkowi przy ulicy Znicza, że gen. Sosabowski jest już patronem jednej z ulic na Gocławiu. W związku z tym, park nie powinien nosić jego imienia.
Jednak w samej Warszawie mamy już do czynienia z podobnymi sytuacjami. Weźmy choćby za przykład marszałka Józefa Piłsudskiego. Ta bez wątpienia jedna z najwybitniejszych postaci XX wieku jest patronem alei, placu i parku nie wspominając o licznych pomnikach i tablicach pamiątkowych. Nie inaczej jest z innym wielkim Polakiem Janem Pawłem II, który jest patronem alei i też jego imienia jest park na Ursynowie.
Nadanie więc nazwy ulicy i parkowi temu samemu patronowi nie jest więc niczym nadzwyczajnym. Dlaczego więc gen. Sosabowski nie zasługuje na to, by być patronem parku przy ulicy Znicza na Pradze Południe, gdzie inicjatorem są mieszkańcy? Trudno wyrokować. Najwyraźniej miejskiemu zespołowi ds. nazewnictwa zabrakło wyobraźni, co może być jeszcze naprawione podczas sesji Rady Miasta pod koniec sierpnia, gdy ostateczną decyzję podejmować będą radni Warszawy.
Gorzej, jeśli była to decyzja podyktowana jedynie chęcią "utrącenia" inicjatywy środowisk samorządowych skupionych wokół Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej. Wówczas gen. Sosabowski będzie jedynie ofiarą partyjnej polityki w warszawskim samorządzie. Miejmy jednak nadzieję, że tak się nie stanie.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...