28 listopada 2012

Rozpacz, czyli rzecz o wiatraku...


Wola stała wiatrakami. To właśnie w tej dzielnicy stało ich w XIX wieku ponad 100. Do dziś nie przetrwał ani jeden. Wola się zmieniła i wciąż się zmienia. Po „koźlakach” nie pozostał żaden ślad. Jedynie nazwy ulic i osiedli przypominają jeszcze, że urbanizacja Woli nastąpiła stosunkowo niedawno.
W latach 90. pojawił się wśród wolskich entuzjastów i urzędników pomysł przywrócenia, choćby w znikomej formie, elementów związanych z dawną tradycją młynarską jaka wyróżniała tę dzielnicę. Pomyślano o sprawdzeniu na teren Woli wiatraka typu koźlak. Można je jeszcze spotkać na mazowieckich wsiach. I rzeczywiście udało się urzędnikom znaleźć gospodarstwo, na którym polski koźlak stał, w niezłym stanie gotowy do sprzedaży. Potem pomysł obumarł i dopiero na przełomie 2005/2006 wrócono do projektu zakupu i sprowadzenia wiatraka na Wolę.
Nie ukrywam, że miałem w tym udział. Będąc wówczas wiceburmistrzem dzielnicy zabiegałem o zakup wiatraka i postawienie go w parku Sowińskiego, z tyłu, za muszlą koncertową. Prowadziłem negocjacje w sprawie zakupu wiatraka i gdyby nie koniec kadencji być może miałbym szansę doprowadzić inwestycję do końca. Wówczas, w 2006 roku, całość inwestycji, zakup, sprawdzenie do Warszawy, posadowienie i renowacja miały kosztować nie więcej niż 2 miliony złotych. Ponieważ w budżecie na 2006 rok nie otrzymaliśmy powyższej kwoty musieliśmy liczyć, że dopiero w następnym - na 2007 rok, Rada Warszawy dostrzeże niewątpliwe zalety tej inwestycji. Przede wszystkim promocyjne i edukacyjne.
W kolejnym roku nowe władze dzielnicy podjęły temat i w końcu dokonały zakupu wiatraka. I chwała im za to. Niestety, jak to bywa u nas ze wszystkim, zabezpieczono środki jedynie na zakup, lecz nie pomyślano co dalej. Wiatrak trafił do magazynu, gdzie spokojnie leżał i był zżerany przez próchniki. Sam wiatrak kosztował 26 tysięcy złotych zaś jego magazynowanie przez ostatnie 5 lat 400 tysięcy złotych. Gdzie tu logika? Co więc nasze władzy postanowiły… sprzedać wiatrak. Pozbywając się w ten sposób problemu i jeszcze wmawiając mieszkańcom Warszawy, że nie chcą dalej generować kosztów.
Bzdura. Bzdura i skandal. Pierwszym skandalem jest zakup wiatraka bez zabezpieczenia środków na całość inwestycji w budżecie miasta. Drugim jest sprzedaż tej niezwykłej budowli (choć teraz to pewnie raczej jedynie oryginalnego szkieletu wiatraka). Wiatrak powinien stanąć na Woli i być elementem jej krajobrazu. Mógł i wciąż wierzę, że może być fragmentem tej architektury, której już nie ma, a którą warto i należy przypominać. Apeluję więc do decydentów, aby nie popełniali błędu i nie pozbywali się tak łatwo fragmentu dziedzictwa Woli. Jeśli zaś mówimy o kosztach, to może należy zastanowić się nad choćby likwidacją marnej jakości gazetek dzielnicowych wydawanych przez urzędy (nie mylić z lokalnymi – wydawanymi przez osoby prywatne), których koszt można oszacować na prawie 2 mln złotych rocznie. Wówczas starczy na wiatrak, jego posadowienie i renowację. Inaczej to tylko rozpacz może człowieka ogarnąć…

26 listopada 2012

Tanie loty tylko dla premiera


Kilka lat temu, jeszcze przed objęciem funkcji premiera Donald Tusk ogłaszał ze swadą, że będzie budował tanie państwo. Jako wicemarszałek Senatu nawoływał do ograniczenia przywilejów klasy próżniaczej jak nazywał polityków. Był za tym, by ograniczać możliwość wykorzystania służbowych samochodów, zmniejszać liczbę radnych w Warszawie, zabierać służbowe komórki i karty płatnicze. Trzeba przyznać, że był przekonywujący niezależnie jak daleko posuwał się w populizmie. Nie było żadnych argumentów by mu nie wierzyć. Więcej, chciało się wierzyć, że Donald Tusk dokona znaczących cięć. Dokona także samoograniczenia.
Podobnie było, gdy mówił o nepotyzmie. Tu również Donald Tusk był równie wiarygodny. Pierwsze otrzeźwienie wyborcy partii Tuska dostali w pierwszej kadencji obecnego premiera. Zwłaszcza ci, którzy bliżej przyglądali się samorządowi warszawskiemu. Tu, partia premiera, bez żadnych ograniczeń zawłaszczała wszystkie możliwe stanowiska. Bez umiaru, z ustawionymi konkursami i bez oglądania się na kompetencje. Drugie, poważniejsze ostrzeżenie przyszło w sierpniu tego roku wraz z ujawnieniem taśm PSL. W ciągu kilku tygodni okazało się, że nie tylko chłopi korzystają z przywilejów władzy, ale znacznie bardziej łapczywi i w konsekwencji nie mniej pozbawieni skrupułów są działacze Platformy Obywatelskiej. Do tego doszły kłopoty z synem premiera i afera Amber Gold.
Teraz mamy kolejny przykład jak bardzo premier rozmija się ze swoimi deklaracjami. Według Newsweeka premier w czasie swojej kadencji urządził sobie za pieniądze podatników przedsiębiorstwo tanie loty. Nie inaczej można bowiem traktować jego weekendowe przeloty na linii Warszawa-Sopot-Warszawa, które według wyliczeń tygodnika kosztują polskiego podatnika 1,3 mln złotych rocznie. Suma w skali budżetu państwa może wydawać się niewielka. Ale czy akurat musi być wykorzystywana na fanaberię premiera polskiego rządu, który źle czuje się w Warszawie i musi „ładować akumulatory” w domu w Sopocie?
Najwyżsi urzędnicy państwowi powinni otrzymywać wysokie wynagrodzenie. Powinni również mieć zabezpieczony komfort pracy. Ale powinni też mieć umiar i nie traktować własnego kraju jak folwarku, z którego robią prywatne przedsiębiorstwo do realizacji własnych zachcianek. Zwłaszcza ci politycy, którzy jeszcze niedawno mieli usta pełne frazesów o tanim państwie. A tak ani taniego państwa, ani pożytku z gadania. Pozostał jedynie absmak, że tanie loty są tylko dla premiera.
Polecam TO

13 listopada 2012

I o co ten krzyk


Trudno uwierzyć, aby w Polsce, doświadczonej przez faszyzm, jak mało który kraj w czasie II wojny światowej miał szansę zyskać popularność ruch wprost nawiązujący do haseł nacjonalistycznych, faszystowskich czy rasistowskich. Oczywiście doświadczenia niemieckie z lat 30. ubiegłego wieku muszą budzić czujność. Nie ma jednak potrzeby wpadać w histerię i dramatyzować, gdy ulicami miasta maszeruje tłum wykrzykujący hasła narodowe a jego forpocztę stanowi banda łobuzów szukających jedynie okazji do bijatyki w rzeczywistości za nic mająca sztandary pod jakimi maszeruje.
Dziś ruch nacjonalistyczny w Polsce nie stanowi żadnej realnej siły. I zapewne nigdy nie będzie stanowił. Zachłystywanie się przez postacie typu Artur Zawisza sukcesem frekwencyjnym podczas marszu jest w żaden sposób nieadekwatne do realnej siły politycznego poparcia dla grup ekstermistycznych reprezentowanych na marszu. W końcu od 1989 roku żadna z podobnych sił nie uzyskała realnego poparcia w jakichkolwiek wyborach czy to parlamentarnych, samorządowych lub prezydenckich. Co więcej, można odnieść wrażenie, że poprzez hasła nacjonalistyczne, homofobiczne próbują iść utartą ścieżką sukcesu jaką wyznaczył Janusz Palikot, ale z całkowicie odwrotnych pozycji. Trudno jednak uwierzyć, że o ile na braku akceptacji dla aktualnej roli kościoła w życiu publicznym i wolności światopoglądowej można było zbudować solidny ruch społeczny z poparciem społecznym umożliwiającym stworzenie klubu parlamentarnego, to na działaniach zmierzających do przykręcenia swobody moralnej, braku akceptacji dla homoseksualizmu można było budować nowy ruch polityczny. Tym bardziej, że z prawej strony sceny politycznej znacznie trudniej wbić się klinem w jakąkolwiek wolną, niezagospodarowaną przestrzeń, czego nie można było powiedzieć dwa lata temu o rozbitej wewnętrznie lewicy.
 Każdy ekstremizm jest głośny, czerpie swoją siłę z niezadowolenia społecznego. Im gorsza sytuacja w kraju, im bardziej nieudolne rządy, tym częściej można spotkać żerujących na społecznym niezadowoleniu quasi polityków operujących prostym językiem odwołującym się bądź do haseł typu Bóg, honor, ojczyzna bądź do egalitaryzmu i konieczności zabierania bogatym i dzielenia równo tzw. bogactw narodowych. Jedni i drudzy dążą w rzeczywistości do społecznej rewolucji, która ostatecznie ma ich wynieść na piedestał władzy. Jednak droga po władzę od pokrzykiwania na niezależnie jak dużym marszu do jej przejęcia jest wyjątkowa długa. Nie znaczy to, że nie do pokonania. Ale naprawdę trudno uwierzyć, że politykom spod znaku ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej uda się z parku w Agrykoli dotrzeć na Wiejską i to nawet wtedy, gdy w ciemne listopadowe noce za oświetlenie będą im służyć światła z rac odpalanych przez kiboli.
Inna sprawa to padające często tezy o zawłaszczaniu narodowych świąt, tradycji. Nie można się zgodzić, że 11 listopada został całkowicie zawłaszczony przez organizacje nacjonalistyczne, prawicowe. Bynajmniej. 11 listopada jest świętem państwowym. Jedyne co tak naprawdę udało się uzyskać chłopcom spod znaku szczerbca to skupić na sobie uwagę mediów i zgromadzić wokół siebie gotowych na bijatyki z policją młodzieńców, których rozsadza adrenalina. To z pewnością ich niewątpliwy sukces. Jednorazowy i mniej spektakularny niż rok temu. Wówczas był gaz, solidne zamieszki i podpalone samochody prywatnej telewizji. I pewnie za rok znów scenariusz się powtórzy. Znów będzie dużo krzyku, race, ranni policjanci i hasła odwołujące się do siły wyższej. A przez kolejne 364 dni nie będzie okazji ani usłyszeć ani zobaczyć wściekłych na własny kraj ekstremistów, którzy za wszystko zawsze winią pedałów, żydów i cyklistów. Bo lesbijki to już może nie do końca… I taki to jest ten nasz ruch narodowo-nacjonalistyczny. I taki pozostanie: pozaparlamentarny.

09 listopada 2012

Gwałt na rozumie


Trudno sobie wyobrazić ból związany z gwałtem. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie jakie emocje towarzyszą kobiecie, dla której trwałym wspomnieniem traumatycznego przeżycia pozostaje niechciana ciąża. Wypowiedzi tzw. obrońców życia spod znaku PiS wskazują jednak, że nie dla wszystkich. Dla nich najważniejsze jest zaspokojenie własnego poczucia misji kosztem zdrowia i de facto życia kobiety. I o ile wypowiedzi posła Górskiego, monarchisty, można uznać za bełkot nieszkodliwego człowieka o małym horyzoncie intelektualnym o tyle znacznie poważniej trzeba traktować wypowiedzi Terlikowskiego. Wielokrotnie stosuje on bowiem metodę pseudo naukowego udowadniania niezależnie jak bardzo absurdalnych tez różnymi raportami powołując się na rzekomo niezależne instytucje.
Terlikowski, a wraz z nim poseł Górski twierdzą, że aborcja dostępna dla kobiet zgwałconych powinna być zabroniona. Chcą zmiany ustawy antyaborcyjnej dającej możliwość usunięcia przez zgwałconą kobietę niechcianego płodu.
Sam Terlikowski dla udowodnienia swej tezy, poza powtarzanymi argumentami o zabijaniu życia poczętego (pomijając skrzętnie cierpienie związane z samym gwałtem, bo przecież już się wydarzył), dodaje jeszcze wyniki badań amerykańskiego Elliot Institut. A właściwie jedynie o nich wspomina. Rzekomo według amerykańskiego instytutu urodzenie dziecka z gwałtu ma ułatwić kobiecie przejście traumy związanej z czynem zabronionym.
Można przypuszczać, bo sam Terlikowski nie podaje tytułu owego raportu, że chodzi o badania, które ostatecznie stały się podstawą powstania pozycji Victims and Victors dr Davida Reardona. Dodajmy, że jednej z najważniejszych postaci ruchu pro-life w Stanach Zjednoczonych. Pozostawiam bez odpowiedzi pytanie, czy tak wyraźne stanowisko wobec aborcji mogło mieć wpływ na badania. Tym niemniej sam raport objął 192 amerykańskie kobiety – ofiary gwałtu (w tym również kazirodczego). Z badań wynika, jak podaje dr Reardon, że większość kobiet zgwałconych, które zachodzą w ciążę nie chcą aborcji a po jej dokonaniu żałują decyzji o usunięciu płodu. Trudno polemizować z wynikami, które podaje autor, jeśli nie zna się pozycji (a tej na polskim rynku nie ma). Jednak niezależnie od podanych danych, tak ochoczo przywoływanych przez Terlikowskiego warto pytać jaka była metodologia badań, do ilu kobiet skierowano się z prośbą o odpowiedź na doświadczenia związane z dokonaną aborcją po wcześniejszym gwałcie. Czy były to kobiety, wobec których skierowano przemoc zakończoną gwałtem na przełomie ostatnich kilku lat czy może dziesięcioleci i wreszcie jak to się ma do całkowitej liczby zgłoszonych i stwierdzonych gwałtów, które zakończyły się zapłodnieniem. Tych informacji Terlikowski nie udziela. Być może wychodzi z założenia, że jak ktoś chce zyskać tę wiedzę może sięgnąć do wspomnianej pozycji (o ile zawiera ona odpowiedzi na powyższe pytania). Nie zmienia to faktu, że poprzez przywoływanie w swych wypowiedziach z pozoru mądrze brzmiących treści z powoływaniem się na badania Instytutu Eliota (warto pamiętać: badającego amerykańskie kobiety!) nadaje swym wypowiedziom z pozoru walor pewnej wiedzy. Wiedzy fachowej, z którą trudno polemizować, bo przecież to nie wymysł chorej wyobraźni i pseudo filozoficzne dywagacje a konkretne, udokumentowane badania.
To sprytny manewr. Zresztą stosowany przez Terlikowskiego dość często. W przypadku in vitro wykorzystywał podobne zabiegi przywołując całkowicie z kosmosu liczby o „zabijanych” zarodkach czy wychwalając metodę naprotechnologii w leczeniu niepłodności opierając się za każdym razem na związanych z kościołem instytucjach, które mają zachować walor niezależności. Podobnie jest z badaniami Instytutu Eliota. Podważanie wyników badań instytucji, która reprezentuje stanowisko tylko jednej ze stron sporu aborcyjnego będzie zapewne nadużyciem, ale też traktowanie ich całkowicie poważnie, jako niezależnego, wiarygodnego i jedynego źródła prawdy objawionej, to chyba też przesada. A to właśnie próbuje, w sposób nie do końca uczciwy, przedstawić Terlikowski. Przywołuje bowiem badania mało znanego w Polsce instytutu, który wykonał badania w USA i chce, aby traktować je jako wyznacznik zachowań wszystkich kobiet, które zostały zgwałcone i ostatecznie stanęły przed dylematem jak dalej żyć z niechcianym dzieckiem swojego oprawcy.
Trzeba przyznać, że to właśnie przywoływanie różnego typu badań z nieznanych źródeł, związanych z jedną tylko stroną sporu to domena tych, którzy w oczywisty sposób chcą zakłamać rzeczywistość. Żaden z przywoływanych wcześniej nie wspomina z kolei o badaniach realizowanych przez polskie ośrodki badania opinii publicznej o społecznej akceptacji dla zabiegów usunięcia ciąży w przypadku gwałtu. Być może dlatego, że nie współbrzmi to ze słowami Jana Pawła II, które zawarł w swoim liście do arcybiskupa Sarajewa na początku lat 90. podczas konfliktu na Bałkanach: ”Nawet w sytuacji tak bolesnej trzeba będzie im (brzemiennym na skutek gwałtu kobietom) pomóc w odróżnieniu haniebnego aktu przemocy, dokonanego przez ludzi bez rozumu i sumienia, od rzeczywistości nowych istot ludzkich, które przecież otrzymały życie". I z jednym na pewno można się zgodzić. Zgwałconym, brzemiennym kobietom należy się pomoc. Opieka i zrozumienie. Ale kobiety muszą zachować prawo decydowania o własnym losie. O własnym życiu. I dlatego prawo nie może ich karać za przestępstwo, którego są ofiarą.

04 listopada 2012

Trochę wstyd


Prezydent Kaczorowski był dla wielu Polaków symbolem. Jego życie, postawa, ale także śmierć wpisują się w tragiczne losy całego pokolenia, które reprezentował. Doświadczenie wojenne, powojenne zniewolenie, emigracja – to kształtowało losy wielu naszych rodaków.
Tragiczny wypadek lotniczy w Smoleńsku zakończył bogate życie ostatniego prezydenta na uchodźstwie. Niestety nawet po śmierci jego drodze towarzyszą przykre wydarzenia. Pomyłki z pochówkiem można było uniknąć a być na ponownym pogrzebie – należało. Prezydent Polski zasługuje bowiem na pożegnanie przez najważniejsze postacie sceny politycznej. Zasługuje, aby na jego pogrzebie był Prezydent i Premier. Prezydent Kaczorowski zasługuje, aby jego tragicznej śmierci, pochówkowi nie towarzyszyły dodatkowe „atrakcje”.
Nie ma sensu dywagować w tym miejscu, czy można było uniknąć pomyłki i w Świątyni Bożej Opatrzności pochować Go za pierwszym razem. Zapewne też z upływem czasu zacierać się będzie pamięć o wstydzie związanym z nieobecnością najważniejszych oficjeli na pogrzebie prezydenta. A szkoda. Choćby dlatego, że to właśnie pamięć całego pokolenia Ryszarda Kaczorowskiego pozwoliła tym ludziom przetrwać i wierzyć, że Polska może być kiedyś wolna.
Prezydent Kaczorowski miał szczęście. Dożył czasów, w których mógł cieszyć się naprawdę wolną Polską, która w dniu jego ponownego pochówku nie zdała egzaminu. Szkoda, że nasze władze nie potrafią szanować symboli, bo to trochę wstyd. A nawet bardzo wstyd.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...