02 października 2012

Bez znaczenia, ale wcale nie śmieszne


Nominacja prof. Piotra Glińskiego to w zasadzie polityczny ruch bez większego znaczenia dla obecnego układu politycznego. Tylko wyjątkowo naiwni mogą wierzyć, że nominacja PiS może osiągnąć sukces. Nie może i nie osiągnie. Przewaga koalicji rządzącej jest zdecydowana, skonsolidowana i nic nie wskazuje, by Platforma i PSL miały z władzy zrezygnować. Nie jest to jednak kandydatura śmieszna, a w każdym razie nie mniej niż kandydatura Donalda Tuska obejmującego funkcję premiera w 2007 roku.
Tradycje wskazywania premierów, gabinetów cieni mamy w Polsce dobrze zakorzenioną. Z ostatnich tego typu ruchów można wspomnieć choćby premiera z Krakowa i rząd cieni Platformy, który prześmiewczo ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz nazywał gabinetem cieniasów. Dwa lata później, a pewnie ciut wcześniej już nie był skłonny do szyderczych uśmiechów, bo Platforma wybory wygrała a premier Marcinkiewicz przegrał nie tylko premierostwo z Jarosławem Kaczyńskim, ale też  rozdrobnił swój autorytet prezentując się w plotkarskich czasopismach u boku znacznie młodszej partnerki i wcześniej przegrywając wybory w Warszawie.
Jeśli porównujemy dorobek naukowy choćby profesora Glińskiego i obecnego premiera, to chyba nie można mieć złudzeń, po czyjej stronie jest przewaga. Oczywiście niezbędne w polityce jest doświadczenie. I to przemawia za Donaldem Tuskiem. Jednak jeśli zważyć na to, że Tusk nie pełnił w zasadzie żadnej poważnej, wykonawczej  funkcji w państwie przed objeciem funkcji premiera (zarówno w administracji rządowej jak i samorządowej), to przewaga przewodniczącego PO, także w tej materii nie wydaje się tak oczywista.
Trudno przesądzać jednoznacznie co kierowało Jarosławem Kaczyńskim przy wyborze prof. Glińskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że personalnie był to ruch całkiem udany. Po pierwsze, Kaczyńskiemu znów udało się przykuć uwagę mediów i stworzyć wrażenie budowania realnej alternatywy wobec rządu, a po drugie, pokazał całkowicie inne oblicze PiSu. Twarz prof. Glińskiego to jednak zupełnie inne oblicze, aniżeli to, do jakiego przyzwyczaiło nas Prawo i Sprawiedliwość w ostatnich latach. Na ile prawdziwe, to już inna sprawa. W każdym razie produkt pod nazwą Gliński jest propozycją znacznie szerszą, aniżeli premier Kaczyński po raz drugi. I przede wszystkim bardziej „zjadliwą”.
To co może zniszczyć plan Kaczyńskiego, to przede wszystkim próba wyśmiania tej kandydatury. Zważywszy na silną pozycję parlamentarnego układu koalicji rządzącej a także przychylność mediów, utrzymanie powagi zgłoszonej kandydatury będzie niezwykle trudne. Co by nie mówić, Jarosławowi Kaczyńskiemu będzie też trudno, nawet przez pryzmat postaci Glińskiego udowodnić widzom prezentowanego spektaklu, że oprócz głównego aktora zmienia się też całe tło statystów. Tym bardziej, że chyba mało kto jest w stanie uwierzyć, że to kandydat niezależny, którym niczym kukiełką na sznurkach nie steruje sam prezes.
Niezależnie od ostatecznego efektu zgłoszonej kandydatury, trzeba przyznać, że Jarosław Kaczyński znów jest motorem kolejnej debaty politycznej. I znów to prezes PiS próbuje wyznaczać reguły narracji. Szkoda tylko, że to w sumie po raz kolejny debata o niczym. Zupełnie bez znaczenia, jak kandydatura Cymańskiego zgłoszona przez Solidarną Polskę. Ale wcale nie jest powiedziane, że śmiejący się dziś, nie zdziwią się za ponad dwa lata, tak jak zdziwił się Jarosław Kaczyński w 2007 roku.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...