13 listopada 2012

I o co ten krzyk


Trudno uwierzyć, aby w Polsce, doświadczonej przez faszyzm, jak mało który kraj w czasie II wojny światowej miał szansę zyskać popularność ruch wprost nawiązujący do haseł nacjonalistycznych, faszystowskich czy rasistowskich. Oczywiście doświadczenia niemieckie z lat 30. ubiegłego wieku muszą budzić czujność. Nie ma jednak potrzeby wpadać w histerię i dramatyzować, gdy ulicami miasta maszeruje tłum wykrzykujący hasła narodowe a jego forpocztę stanowi banda łobuzów szukających jedynie okazji do bijatyki w rzeczywistości za nic mająca sztandary pod jakimi maszeruje.
Dziś ruch nacjonalistyczny w Polsce nie stanowi żadnej realnej siły. I zapewne nigdy nie będzie stanowił. Zachłystywanie się przez postacie typu Artur Zawisza sukcesem frekwencyjnym podczas marszu jest w żaden sposób nieadekwatne do realnej siły politycznego poparcia dla grup ekstermistycznych reprezentowanych na marszu. W końcu od 1989 roku żadna z podobnych sił nie uzyskała realnego poparcia w jakichkolwiek wyborach czy to parlamentarnych, samorządowych lub prezydenckich. Co więcej, można odnieść wrażenie, że poprzez hasła nacjonalistyczne, homofobiczne próbują iść utartą ścieżką sukcesu jaką wyznaczył Janusz Palikot, ale z całkowicie odwrotnych pozycji. Trudno jednak uwierzyć, że o ile na braku akceptacji dla aktualnej roli kościoła w życiu publicznym i wolności światopoglądowej można było zbudować solidny ruch społeczny z poparciem społecznym umożliwiającym stworzenie klubu parlamentarnego, to na działaniach zmierzających do przykręcenia swobody moralnej, braku akceptacji dla homoseksualizmu można było budować nowy ruch polityczny. Tym bardziej, że z prawej strony sceny politycznej znacznie trudniej wbić się klinem w jakąkolwiek wolną, niezagospodarowaną przestrzeń, czego nie można było powiedzieć dwa lata temu o rozbitej wewnętrznie lewicy.
 Każdy ekstremizm jest głośny, czerpie swoją siłę z niezadowolenia społecznego. Im gorsza sytuacja w kraju, im bardziej nieudolne rządy, tym częściej można spotkać żerujących na społecznym niezadowoleniu quasi polityków operujących prostym językiem odwołującym się bądź do haseł typu Bóg, honor, ojczyzna bądź do egalitaryzmu i konieczności zabierania bogatym i dzielenia równo tzw. bogactw narodowych. Jedni i drudzy dążą w rzeczywistości do społecznej rewolucji, która ostatecznie ma ich wynieść na piedestał władzy. Jednak droga po władzę od pokrzykiwania na niezależnie jak dużym marszu do jej przejęcia jest wyjątkowa długa. Nie znaczy to, że nie do pokonania. Ale naprawdę trudno uwierzyć, że politykom spod znaku ONR czy Młodzieży Wszechpolskiej uda się z parku w Agrykoli dotrzeć na Wiejską i to nawet wtedy, gdy w ciemne listopadowe noce za oświetlenie będą im służyć światła z rac odpalanych przez kiboli.
Inna sprawa to padające często tezy o zawłaszczaniu narodowych świąt, tradycji. Nie można się zgodzić, że 11 listopada został całkowicie zawłaszczony przez organizacje nacjonalistyczne, prawicowe. Bynajmniej. 11 listopada jest świętem państwowym. Jedyne co tak naprawdę udało się uzyskać chłopcom spod znaku szczerbca to skupić na sobie uwagę mediów i zgromadzić wokół siebie gotowych na bijatyki z policją młodzieńców, których rozsadza adrenalina. To z pewnością ich niewątpliwy sukces. Jednorazowy i mniej spektakularny niż rok temu. Wówczas był gaz, solidne zamieszki i podpalone samochody prywatnej telewizji. I pewnie za rok znów scenariusz się powtórzy. Znów będzie dużo krzyku, race, ranni policjanci i hasła odwołujące się do siły wyższej. A przez kolejne 364 dni nie będzie okazji ani usłyszeć ani zobaczyć wściekłych na własny kraj ekstremistów, którzy za wszystko zawsze winią pedałów, żydów i cyklistów. Bo lesbijki to już może nie do końca… I taki to jest ten nasz ruch narodowo-nacjonalistyczny. I taki pozostanie: pozaparlamentarny.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...