Odnoszę
wrażenie, że po debacie sejmowej w sprawie Funduszu Kościelnego więcej uwagi
skupiło się na wystąpieniach posłów Ruchu Palikota aniżeli samego Premiera. A
szkoda. Premier powiedział bowiem niezwykle ważne zdanie: ”Nie było i nie będzie intencją mojego
rządu oraz PO taka zmiana finansowania Kościoła, której efektem miałoby być
jego osłabienie czy też atak na Kościół” (cytat za PAP). To znacznie ważniejsze
niż pytanie czy premier ma jaja? Ważniejsze, bo pokazuje politykę rządu wobec
kościoła i jego roli. W tym kontekście pytanie premiera czy ma jaja jest nie
tylko wyrazem prymitywnej retoryki, ale przede wszystkim intelektualnej niemocy
i działaniem wbrew pozorom przeciwko skądinąd ciekawej inicjatywie
uporządkowania spraw związanych z finansowaniem kościoła katolickiego w Polsce.
Autor pytania - wyrażający także zapewne też troskę o jądra
Premiera - nie po raz pierwszy zabłysnął „udanym” bon motem. W kwietniu na
swoim profilu na Facebooku napisał (przy okazji zbliżającej się kolejnej rocznicy
tragicznego wypadku samolotu prezydenckiego):”…ale by była jazda gdyby poszedł
w ślady brata i znowu leciał na obchody do Smoleńska… (podobno historia lubi
się powtarzać)”. To słowa oburzające i świadczące o bardzo niskim poziomie
kultury osobistej. Niestety, mimo powszechnej i uzasadnionej krytyki za słowa o
Jarosławie Kaczyńskim, poseł Armand zdaje się być całkowicie odporny na jakąkolwiek
naukę. Tym razem zabłysnął w Sejmie.
Oczywiście, parlament zarówno Polski jak i w innych krajach
europejskich bywa areną słownictwa, które dalekie jest od Wersalu. Zresztą, jak
można się przekonać z wielu relacji prasowych i medialnych, co bardziej krewcy
parlamentarzyści używają w dyskusji nie tylko języka. Nie znaczy to jednak, że
chamstwa nie należy tępić i piętnować. I właśnie dlatego słowa Armanda
Ryfińskiego nie powinny paść w Sejmie. Donald Tusk, choć jest w moim
przekonaniu złym premierem, ale też i po ludzku złym człowiekiem (odwołuję się
w tym momencie do własnych doświadczeń, które czytelników bloga nie muszą
interesować i nie muszą się ze mną zgadzać), to jest też premierem mojego kraju
i należy mu się szacunek. A ten można i powinno się również wyrażać odpowiednim
słownictwem w czasie dyskusji sejmowej. Krytykować, wskazywać błędy, ale nie
wprowadzać do sejmu języka rodem spod budki z piwem.
Pomijając jednak aspekt kultury czy raczej jej braku jakim
wykazał się poseł Ruchu Palikota, zasadnym wydaje się pytanie o co spytałby
poseł Armand premiera, gdyby była kobietą. O jajniki? Macicę? Jeśli również o
jaja, to wykazałby się nie tylko brakiem kultury, ale i brakiem mózgu. Absurdalność
pytania zadanego przez posła Armanda pokazuje, że wbrew powszechnej opinii
wygłaszanej przez posłów Ruchu Palikota będących na co dzień zatroskanymi o język
naszych rodaków wobec wszelkich mniejszości, sami tego typu wypowiedziami wpisują
się w szowinistyczne stereotypy i hasła. Odwołując się bowiem do pytania o jaja
premiera, poseł Armand wskazuje, że o sile i niezłomnej postawie polityka,
konsekwencji w działaniu ma stanowić to czy ma jądra czy nie. W tym sensie jaja
jak rozumiem, mają być wyznacznikiem męskości i siły. Idąc dalej tym tropem,
można by zadać pytanie jednemu z liderów partii Palikota jakie jeszcze inne są
wyznaczniki owej męskości. Dobrze, że poseł Armand oszczędził nam pytań o
rozmiar członka premiera, bo tego chyba nawet lider jego formacji mógłby nie
zdzierżyć…. co gorsza mogłoby się okazać, że premier, za przeproszeniem,
prezentuje większą wartość własnego oprzyrządowania niż niezłomny lider
nowoczesnej lewicy z Biłgoraja.
Żarty na bok. Pewnie jeszcze nie raz poseł Armand Ryfiński
zachwyci erudycją. Jeszcze nie raz, nie tylko on, ale także inni równie błyskotliwi
parlamentarzyści będą odwoływać się do tych czy innych części ciała swoich
adwersarzy. Miejmy tylko nadzieję, że żaden na tak zadane pytanie nie zechce udowadniać,
że między spodniami ma więcej niż tylko pisanki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz